Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po zmroku napadali na kobiety niosące całodzienny utarg. Milicja złapała członka gangu na gorącym uczynku

Krzysztof Błażejewski
Krzysztof Błażejewski
archiwum/zdjęcie ilustracyjne
Opowieści o złoczyńcach napadających seryjnie szczególnie kobiety co jakiś czas w Bydgoszczy powracały. Zwykle były to historie wyolbrzymione, często bowiem pojedyncze zdarzenia obrastały w legendy i podczas rozdmuchiwania plotek nabierały zupełnie innego kształtu.

Przyznać jednak trzeba, że parokrotnie w XX wieku historie o grasujących przestępcach, czających się za rogiem ulicy albo za drzewem w parku, miały podstawy w serii napadów dokonywanych przez te same osoby.

W ścisłej tajemnicy

Milicja Obywatelska w czasach PRL-u zawsze w takich sytuacjach starała się podobne zdarzenia utrzymać w głębokiej tajemnicy, by nie wywoływać paniki, o co przecież nie było trudno. Jednocześnie stawiano na nogi całą służbę, by przestępcę lub przestępców schwytać jak najszybciej.

Idea polegała na dokonywaniu napadów na kobiety, które po zmroku pustymi ulicami wracały do domów po pracy, niosąc całodzienny utarg.

Jedna z najdłuższych serii napadów miała miejsce jesienią 1957 roku. Na pomysł tego „biznesu” wpadł Marek K., 18-letni mieszkaniec śródmieścia Bydgoszczy. Do spółki z nim weszli Stanisław Ż. i Piotr L., starsi odpowiednio o 2 i 4 lata. Idea polegała na dokonywaniu napadów na kobiety, które po zmroku pustymi ulicami wracały do domów po pracy, niosąc całodzienny utarg.

Pokusa

W planach uwzględniono przed wszystkim pracownice kiosków „Ruchu”, czynnych wtedy w dni powszednie aż do godz. 22, a także sieci drobnych sklepików spożywczych Spółdzielni Inwalidów „Pokój”, czynnych do 20. Punkty te były prowadzone w zasadzie przez jedną osobę. Po zamknięciu kiosku lub sklepu pracownica miała obowiązek zabierać ze sobą popołudniowy utarg z drugiej zmiany do domu, a następnie wpłacić go w banku lub na poczcie dopiero następnego dnia przed podjęciem pracy.

Po zamknięciu kiosku lub sklepu pracownica miała obowiązek zabierać ze sobą popołudniowy utarg z drugiej zmiany do domu.

Ponieważ w latach 50. napady rabunkowe w Bydgoszczy należały do rzadkości, większość pracownic wracało do domów pojedynczo, rzadko kiedy towarzyszyli im małżonkowie bądź ojcowie. To stworzyło pokusę wykorzystania sytuacji i napadów.

Pierwsza ofiara

Przykład stworzonej przez siebie grupie dał Marek K. W październiku 1957 roku „zaczaił się” na kioskarkę na „starym Szwederowie”. Jego kompani oglądali całe zdarzenie z daleka. Marek przeszedł najpierw obok kobiety, potem po cichu za jej plecami zawrócił i zaczął uderzać ją pięścią po głowie, aż upadła bez przytomności. Zabrał wówczas jej torebkę. Łup okazał się obfity – wewnątrz było kilkaset złotych. Marek zachował większość dla siebie, kolegom dał po stówie i oświadczył, że teraz liczy na nich.

Łup okazał się obfity – wewnątrz było kilkaset złotych.

Stanisław i Piotr poszli w jego ślady. Kilka kolejnych napadów spowodowało, że o bandytach zaczęło być głośno nie tylko na Szwederowie, ulubionym miejscu działalności, ale i w całej Bydgoszczy. Coraz częściej ekspedientki wracające do domu z utargiem prosiły o asystę członków rodziny albo znajomych, pomocą służyli także milicjanci i konwojenci bankowi. Niezależnie od tego na bydgoszczanki padł blady strach i wiele z nich przestało chwilowo w ogóle wychodzić z domu po zmierzchu…

Wpadka na Pomorskiej

Milicja zmobilizowała wszystkie siły. Ustalenie tożsamości napastników, stworzenie pamięciowego portretu okazywało się niemożliwe, gdyż ofiary napadu były atakowane od tyłu i sprawcy nie widziały na oczy. Próbowano zastawiać pułapki i obstawiać w możliwie niezauważalny sposób boczne ulice w Bydgoszczy, gdzie mieściły się późno zamykane kioski i sklepiki.

Próbowano zastawiać pułapki i obstawiać w możliwie niezauważalny sposób boczne ulice w Bydgoszczy.

Ta taktyka zdała egzamin. Na początku grudnia na ul. Pomorskiej patrol „obstawiający” kioskarkę „Ruchu” zauważył kręcącego się w pobliżu mężczyznę, który poszedł za ekspedientką. Kiedy ją zaatakował, milicjanci natychmiast podjęli interwencję. Rabuś zostawił kobietę i usiłował wziąć nogi za pas, ale został doścignięty. Był to Stanisław Ż.

Było osiem napadów

W śledztwie pod groźbą, że zostaną mu przypisane wszystkie napady dokonane w całym mieście, przyznał się do napadów i wsypał swoich kompanów. Łącznie doliczono się 8 rabunków połączonym z pobiciem do utraty przytomności. Zrabowane pieniądze oszacowano na 3 tys. zł.

Szef gangu, który miał za sobą długoletni pobyt w poprawczaku, został skazany na karę 7 lat pozbawienia wolności.

Proces całej trójki miał miejsce w marcu 1958 roku. Szef gangu, który miał za sobą długoletni pobyt w poprawczaku, został skazany na karę 7 lat pozbawienia wolności. Piotr L., już karany za kradzieże „zarobił” 5 lat, natomiast w stosunku do Stanisława zastosowano obiecane w śledztwie złagodzenie w postaci dwu i półletniego wyroku.

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera