Bydgoscy pingpongiści nie byli faworytem niedzielnego starcia z Unią AZS Gdańsk (drużyna przeniosła się tego lata z Grudziądza do Trójmiasta, gdzie otrzymała większe wsparcie finansowe). Świadczyły o tym wyniki wcześniejszych czterech kolejek: gdańszczanie zanotowali w nich komplet wygranych za 3 oczka (3:0 lub 3:1), z kolei Zooleszcz Gwiazda triumfowała tylko raz i to za 1 punkt (3:2).
Dość nieoczekiwanie drużyna znad Brdy pokonała aktualnego mistrza Polski 3:1. I żadnym wytłumaczeniem dla gości nie może być absencja kontuzjowanego Patryka Zatówki.
- Nasz Marek Badowski nigdy z nim nie przegrał. Przypuszczam, że gdyby Zatówka przyjechał, znów by poległ - mówi „Expressowi” Zbigniew Leszczyński, menedżer, sponsor i zawodnik Zooleszcz Gwiazdy Bydgoszcz.
Po gładkiej przegranej Andrew Baggaleya z Kaii Konishi, naprzeciwko siebie stanęli Adam Pattantyus i niepokonany we wcześniejszych spotkaniach tego sezonu - Wang Yang. Ten pojedynek rozgrzał kibiców. Węgier przegrywał już 0-2 w setach, by triumfować 3-2.
- Pojedynku na tak wysokim poziomie bydgoscy kibice nigdy wcześniej nie widzieli - komentuje Leszczyński. - Były zwroty akcji, bardzo długie wymiany, niesamowite obrony i pogonie za piłką. To była promocja tenisa stołowego, jaką można sobie tylko wymarzyć.
Okazuje się, że w odwróceniu losów pojedynku Węgrowi pomogły... stare-nowe piłeczki.
- Na mecz z Unią specjalnie sprowadziliśmy piłeczki, którymi graliśmy kiedyś i które bardziej odpowiadają Adamowi Pattantyusowi. Są ogromne kłopoty z ich zakupem. Mihai Bobocica, który reprezentował nasz zespół w sezonie 2014/2015, przysłał nam je z Włoch - opowiada Zbigniew Leszczyński.
Kropkę nad „i” postawił w niedzielę Andrew Baggaley, pokonując Wang Yanga. W tym pojedynku emocji również nie brakowało. Anglik przegrywał już 0-1 w setach i 3:9 w drugiej odsłonie. Zdobył jednak 8 punktów z rzędu, a w decydującej partii triumfował 11:6.
Po niedzielnej wygranej ekipa Zooleszcz Gwiazdy opuściła dwunaste, ostatnie miejsce w tabeli (jest dziesiąta).