[break]
Na początku lat 30. ubiegłego wieku stali się postrachem mieszkańców naszego regionu. Pojawiali się pod osłoną ciemności, robili, co chcieli i znikali, nie pozostawiając śladów. Tysiące ludzi żyło w obawie, że bandyci zjawią się w ich domu. Ci zamieszkujący przedmieścia i wsie zakładali okiennice oraz dodatkowe zamki w strachu, że gangsterzy mogą zainteresować się i ich dobytkiem. Policja robiła, co mogła, ale niewiele to pomagało.
Śmierć szesnastolatki
Do pierwszego napadu tzw. bandy czarnej maski doszło we wrześniu 1931 roku w Wytrogoszczy w powiecie wyrzyskim. Trzech napastników zaatakowało tam gospodarstwo małżeństwa P. Dzień wcześniej właściciel podjął z banku gotówkę w oszałamiającej na owe czasy kwocie 8 tys. złotych. Bandyci za pomocą rewolweru najpierw ostrzelali mieszkanie, a następnie, używając w okrutny sposób bata, wymusili na żonie właściciela wyznanie, gdzie została ukryta gotówka.
Tej samej nocy przestępcy pojawili się ponownie w pobliskiej wsi Lubcza, gdzie dokonali napadu na następne gospodarstwo. Ponieważ jego właściciel dysponował rewolwerem i go użył, raniąc dwóch napastników, ci odpowiedzieli ogniem, zabijając 16-letnią córkę właścicieli domu.
Do końca 1931 roku napastnicy dokonali łącznie sześciu podobnych napadów. Nikt nie umiał określić, kim byli i ilu ich było. Pozostawione przez nich odciski palców nie odpowiadały żadnej osobie notowanej w policyjnej kartotece. Stróże prawa w całym regionie wszczęli poszukiwania przestępców, trudno było im jednak trafić na jakikolwiek ślad.
Przełom w śledztwie miał miejsce dopiero na początku 1932 roku.
Skarby były w ogrodzie
Do rzeźnika mieszkającego w Dąbrowie Chełmińskiej przyjechał rowerem człowiek oferujący mu natychmiastową sprzedaż świni za bardzo niską cenę. W drodze po towar rzeźnik został jednak napadnięty przez ludzi w czarnych maskach i postrzelony. Zabrano mu całą gotówkę. Ofiara zapamiętała jednak twarz człowieka, oferującego mu rzekomo doskonały interes. W komisariacie policji bez wahania wskazał na zdjęcie niejakiego Edmunda S., mieszkańca Fordonu, który wcześniej był już skazany za nielegalne przekroczenie granicy z Niemcami.
Policjanci w ten sytuacji zagrali va banque. Podejrzewając, że znana im również narzeczona Edmunda S. - Maria P. - może być z nim w zmowie, posterunkowy G. z Bydgoszczy udał się do niej incognito, przekazując polecenie pochodzące niby od zatrzymanego w drobnej sprawie narzeczonego, by niezwłocznie wszystkie zrabowane „skarby” dobrze ukryć, zakopując w ogrodzie, a następnie ostrzec kolejno wszystkich członków bandy. Maria P., nie podejrzewając podwójnej gry, zrobiła dokładnie wszystko to, co jej kazano. Posterunkowy dzięki temu nie tylko odnalazł zrabowane przedmioty, ale i - wędrując ślad w ślad za kobietą - zdobył adresy wszystkich członków gangu. Następnego dnia zostali oni aresztowani.
Śmiech na sali
Proces w trybie doraźnym, który odbył się przed Sądem Okręgowym w Bydgoszczy latem 1932 roku, wywołał wśród mieszkańców regionu ulgę, jako że przestali oni się obawiać od tej pory nocnych napadów. Na sali sądowej było jednocześnie dużo śmiechu, kiedy wydało się, w jaki sposób policja dotarła do członków bandy i ukrytych przed nią, zakopanych w ogrodzie Marii P., zrabowanych ofiarom napadów przedmiotów.
Dwaj przywódcy gangu, odpowiedzialni m.in. za śmierć dwóch osób, zostali skazani na kary śmierci przez powieszenie. Wyroki wykonano. Pozostali bandyci, w tym Maria P., na wiele lat powędrowali za więzienne kraty.