A mowa o piłce nożnej oczywiście, bo jak wiadomo piłka jest najważniejsza. I jak się gdziekolwiek pojawia w dużym wydaniu, to każda inna dyscyplina jakoś nam chudnie, karleje i mocno niszowa się robi. I tylko jak tak przyglądam się z lotu ptaka temu popandemicznemu Euro, to lekki niepokój mnie ogarnia, co do piłki właśnie. Bo wiadomo, że pandemia jako ten wielki katalizator przyspieszyła zmiany we wszystkim, więc i w piłce kopanej też – jako wielkim segmencie pop kultury, bo przecież nie tylko sportu. Zmiany, o których trąbili już ci nieszczęśni twórcy Superligi, wieszczący spadek popularności futbolu wśród dziatwy i młodzianków z powodu nudziarskiego charakteru wielu meczów, nie pasujących do dzisiejszej rozpędzonej rozrywki . Choć nikt nim nie wierzył, bo wiadomo, że chodziło im tylko o kasę.
Ale czy tylko ja ma wrażenie, że to Euro jest jakieś inne? Że nie tylko mniej ludzi na pustawych trybunach – co oczywiste w pandemii - ale przede wszystkim mniej tego Euro w naszych rozmowach? A jak już gadamy, to skupiamy się na wszystkim, tylko nie na sporcie? Że te gadżety na powystawianych w sklepach regałach zaraz będą przeceniać, bo nikt tego nie kupuje? Że miasta już nie pustoszeją, jak nasi grają? Że od tego, dlaczego znów odcięto Lewandowskiego, nie zaczyna się już każde zebranie? Ot, sąsiad zawołał mnie ostatnio do płota, i już, już myślałem, że o Krychowiaka zahaczy, a on znowu tylko o tych dzikach, co mu w ogródku brykają…
Cóż, mistrzostwa reprezentacji krajowych były zawsze takim rytualnym, narodowym westchnieniem, emanacją narodowych kompleksów, fobii, ale i nadęcia. I rzadką w dzisiejszych poprawnych czasach okazją do pomanifestowania narodowej dumy też. I niby dalej tak jest, ale już zdecydowanie rachityczniej. Bardziej fascynuje nas biznes, bo w końcu ta rozrywkowa machina to fabryka pieniędzy… I kiedyś rzeczywiście takie wielkie sportowe impry odrywały nas od rzeczywistości smutnej, a nawet bolesnej, bo wszystko robiło się przy nich jakieś takie malutkie. Dziś już nas nie odrywają. I może trochę szkoda.
