Mieszkańcy tej wyspy żyli od wieków w izolacji od świata. Nie poddali się jego pokusom nawet w czasach sowietyzacji. Ulegli dopiero teraz, wraz z nadejściem Unii Europejskiej. Wolno im już żenić się, pić, palić, przeglądać Internet.
<!** Image 2 align=right alt="Image 71534" sub="Mieszkańcy Piiri rozwieszają ryby, gdzie się da wokół swoich domów, aby na kwietniowym słońcu równomiernie wysychały. Potem, jako suszczi, stają się one ważnym składnikiem ich diety przez cały rok. / Fot. Krzysztof Błażejewski">Kiedy minie się nadbrzeżną roślinność i otwiera się niczym nieprzesłonięty widok, jezioro poraża swoim ogromem. Jest tylko woda, woda, woda. I załamujący się, niknący w toni horyzont w oddali.
Jezioro Pejpus, jak wszystko co naturalne na przestrzeniach Rosji, jest ogromne. Akwen ma ponad 3,5 tysiąca kilometrów kwadratowych. Zmieściłoby się w nim ponad 30 naszych największych Śniardw.
Miejsce historyczne
Dla Rosjan to miejsce szczególne. Tak jak uczy ich własna historia (a często mitologia historią tylko zwana) tu właśnie przed wiekami obronili swoją państwowość dzięki zwycięstwu wojsk Aleksandra Newskiego 5 kwietnia 1242 roku nad dowodzoną przez Hermana Boxhoveden armią Zakonu Kawalerów Mieczowych. Jednym z kanonicznych obrazów sowieckiej kinematografii był film „Aleksander Newski” sugerujący, że większość z 10 tysięcy niemieckich rycerzy zatonęła na zarwanym lodzie jeziora podczas szturmu wojów Newskiego.
Dwa kilometry od Rosji
Tak naprawdę to niemieccy historycy doliczyli się... 20 ofiar po stronie zakonu. Ile by ich jednak nie było naprawdę, wspomnienie o bitwie musi robić wrażenie. Zwłaszcza, gdy się przepływa właśnie nad historycznym miejscem. To tędy wiedzie trasa małego, 15-osobowego kutra „Peksi”, którym z Laaksaare można z rudowłosym kapitanem Andriejem raz w tygodniu, w niedzielę, dostać się na zagubioną wśród toni jeziora Pejpus wyspę Piirissaar, a właściwie Piiri, bowiem ssaar to po estońsku wyspa.
<!** reklama>Dziś Pejpus przecięty jest znowu na pół granicą między Estonią a Rosją. Piiri należy do Estonii, ale granica jest blisko, niecałe dwa kilometry od jej brzegu, o czym przypomina dominująca nad wyspą wieża strażnicza i krążące wokół niej, na szczęście za ogrodzeniem, dwa duże psy. Podobno jedyne na całej wyspie...
Rejs trwa prawie godzinę. Tyle trzeba, by z estońskiego brzegu przenieść się w zupełnie inny świat. Bo jeśli gdzieś we współczesnej Europie został jeszcze koniec świata, to może on być właśnie tu. Tu, gdzie jeszcze niedawno każdy postęp i każda nowość odbierane były bardzo sceptycznie, gdzie obowiązywał surowy zakaz picia alkoholu, a za jeszcze większą zbrodnię uważane było palenie tytoniu. Do niedawna nie było tych używek w sprzedaży na wyspie. Teraz w jedynym sklepie, otwartym tylko w godz. 10 - 15, już są. Pojawiły się nawet na wyspie zdezelowane samochody. Rozpoznać je można po tym, że nie mają tablic rejestracyjnych. Bo i po co?
Mimo że to Estonia, tego bardzo oryginalnego dla nas w brzmieniu języka tu nie słychać. Wszechwładny jest rosyjski. Na Piiri osiedlili się przed trzema wiekami fiedosiejewcy, najbardziej oryginalni z wyznawców starego prawosławia, uciekając z Rosji przed prześladowaniami. Przez wiele lat uważali współżycie seksualne, nawet małżeńskie, za dzieło szatana, bowiem, ich zdaniem, ludzie powinni byli w naturalny sposób wymrzeć.
Miesiąc pracy
W okresie pierwszej niepodległości Estonii mieszkało w tej rosyjskiej enklawie nawet ponad 1000 osób. Dziś cała populacja wyspy to około 80 osób. Średnia wieku to tak na oko 60 lat. Piiranie mieszkają na trzech osiedlach. Kolorowe drewniane domki z ogródkami muszą zapewnić im ochronę przed bardzo długimi i mroźnymi zimami. Życie tu jest surowe i trudne, dlatego młodzi uciekają, oczywiście, na estoński brzeg. Ziemia rodziła na Piiri zawsze mało i niechętnie, bo gleba jest bardzo podmokła i jałowa.
Teraz mieszkańcy wyspy pracują tak naprawdę tylko przez... jeden miesiąc w roku. W kwietniu. Ze względu na objęcie estońskiej części jeziora Pejpus programem ochrony Natura 2000 ryby w jeziorze wolno poławiać tylko przez 30 dni, a od zawsze było to najpoważniejsze źródło utrzymania mieszkańców wyspy, dlatego połowy trwają dzień i noc.
Kobiety rozwieszają dostarczone przez mężczyzn ryby, gdzie tylko się da wokół domów, korzystając z kwietniowego słońca, by je szybko wysuszyć. Potem, przez resztę roku, pozostaje im uprawianie posowchozowych poletek, które teraz mają być podzielone między mieszkańców. Każdy otrzyma swój skrawek na własność.
Bardzo ubogo wyglądają te skromne parometrowe paski ziemi dochodzące do jeziora, obsiane marchewką, kapustą i innymi warzywami. Już nie cebulą, z której uprawy słynęli kiedyś mieszkańcy Piiri na całą Estonię. Uprawa przestała się opłacać, taniej bowiem dziś kupić cebulę sprowadzaną z... Polski.
Działka na własność
Pani sołtys wsi Tooni, jednego z trzech osiedli na wyspie, Marija Korotkowa, chętnie opowiada wszystkim przybyszom o zmianach na wyspie. Nawet pokazuje szczegółowy plan podziału działek pomiędzy mieszkańców.
Kiedy jednak pada żartobliwe pytanie, czy taką działkę można kupić i za ile, Marija reaguje gwałtownie: - Niet, nikagda, nielzia, niczewo - wyrzuca z siebie potok zniechęcających słów i zwija mapę, po czym oschle żegna przybyszów.
Dla turystów
Nowoczesność wdziera się na Piiri coraz szybciej. Ostatnio mieszkańcy założyli nawet własną niezależną stronę internetową. Zapraszają tam na wycieczki po wyspie, a Zinowja Wienczikowa oferuje noclegi z wyżywieniem.
Latem kursuje już elegancki wodolot, bowiem dzieci i wnuki stałych mieszkańców chętnie tu przybywają na wakacje.
W sierpniu i wrześniu dopływa z Estonii statek „Koit” z trzydziestoma miejscami na pokładzie, trzy razy w tygodniu. A zimą, kiedy na wyspie nie ma zajęcia, o transport jest najłatwiej: pieszo, saniami lub samochodami można przemierzać zamarznięte jezioro, kiedy kto chce.