Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piętno trzeciej grupy

Krzysztof Błażejewski
Krzysztof Błażejewski
Ktoś ty: dla Niemców Polak czy dla Polaków Niemiec? Sprawa tzw. trzeciej grupy narodowościowej, masowo przyjmowanej przez Polaków na Pomorzu i Śląsku w czasie okupacji, do dziś budzi emocje i dzieli.

Ktoś ty: dla Niemców Polak czy dla Polaków Niemiec? Sprawa tzw. trzeciej grupy narodowościowej, masowo przyjmowanej przez Polaków na Pomorzu i Śląsku w czasie okupacji, do dziś budzi emocje i dzieli.

<!** Image 2 align=right alt="Image 132191" sub="Rys. Łukasz Ciaciuch">Wpis na trzecią grupę narodowości niemieckiej zaraz po zakończeniu wojny stał się sprawą wstydliwą. Ci, którzy go mieli, chcieli jak najszybciej o tym zapomnieć. Niezależnie od grożących za to sankcji, zarówno karnych, jak i społecznych. I nic dziwnego. Wyrzeczenie się własnego narodu, obojętnie w jakich okolicznościach, zawsze obciąża sumienie.

Mieszkańcy Pomorza i Górnego Śląska podczas okupacji przeżyli wiele tragicznych i koszmarnych dni. Większość sytuacji jednak była oczywista. Białe to białe, czarne to czarne. Za wyjątkiem „aufrufu” - wezwania do wpisu na listy narodowości niemieckiej.

Niemiecy przygotowali to wyjątkowo perfidnie. Niby tylko dla chętnych, niby bez przymusu, ale jednocześnie z mniej lub bardziej zakamuflowaną groźbą, potęgowaną przez doświadczenia z pierwszych lat okupacji, lęk o przyszłość i tzw. uliczną szeptankę, często wszystko wyolbrzymiającą.

Kolejki po formularze

Ze wspomnień mieszkańców naszego regionu, publikowanych już po wojnie, wyłania się obraz straszliwych dylematów, związanych z podjęciem decyzji.

<!** reklama>Problem pojawił się w trzecim roku okupacji, na przełomie zimy i wiosny 1942 r. po ogłoszeniu przez gauleitera okręgu Gdańsk-Prusy Zachodnie, Alberta Forstera, iż wszyscy, którzy teraz odrzucą apel o wpis na niemiecką listę narodowościową, „będą traktowani na równi z najgorszymi wrogami narodu niemieckiego”.

- Mój ojciec złożył wniosek i został przyjęty - mówi Rajmund Lewicki, do 1945 r. mieszkaniec Świecia n. Wisłą. - Po latach zdecydował się o tym opowiedzieć. Początkowo wydawało mi się, że popełnił straszną rzecz. Potem pojąłem, jak do tego mogło dojść. Ponad 2 lata niemieckiego panowania i realia ówczesnego życia zmieniły sposób myślenia. Ojciec bał się o życie swoje i najbliższych. Termin zgłoszeń był krótki. Nie było kogo zapytać, ani się poradzić, wszyscy unikali rozmowy o tym. Krążyły za to wieści o wywożeniu niepokornych do GG i do obozów koncentracyjnych. Właściciel zakładu stolarskiego, gdzie ojciec pracował, powiedział mu, że liczy na jego wpis, bo w innym przypadku będzie go musiał zwolnić. Ojciec słyszał, że zwalnianych wywożą na roboty do Niemiec. I podpisał.

Do punktów DVL, gdzie wydawano formularze do wypełnienia (zorganizowano je w miastach i większych wsiach pod koniec marca 1942 r.) ustawiły się kolejki.

Emil Ogłoza z Torunia wspominał to tak: „Po odbiór formularzy wystawali ludzie w długich ogonkach po kilka godzin. Ponieważ do każdego trzeba było załączyć po 2 fotografie każdego członka rodziny, ludzie już krótko po północy ustawiali się w kolejki przed zakładami fotograficznymi”.

Czysty jak Niemiec

Trudno dziś podać dokładne liczby, archiwalia w większości nie zachowały się. W oparciu o ocalałe dokumenty można stwierdzić, że zgłosiła się zdecydowana większość mieszkańców Pomorza.

- O ile w pierwszym okresie okupacji przyjmowano wyłącznie chętnych, którzy w dodatku musieli udowodnić swoją niemieckość, w 1942 r. było już zupełnie inaczej - mówi bydgoski historyk, dr Marek Romaniuk. - Nie trzeba było wtedy spełniać naturalnych kryteriów narodowościowych. Wyróżnikiem „niemieckości” stało się np. posiadanie jakichkolwiek krewnych w Niemczech albo... rzetelne podejście do wykonywanej pracy czy nawet posiadanie schludnego, zadbanego, czystego mieszkania!

Jak wynika z obliczeń w oparciu o niemieckie źródła, w Bydgoszczy wnioski o wpis do III grupy złożyło do końca lutego 1944 r. 101 685 osób narodowości polskiej, jedynie około 4,5 tys. Polaków uchyliło się od tego. W Toruniu podania złożyło 56 177 Polaków. Liczba uchylających się to kilkaset- kilka tysięcy. W powiecie bydgoskim tylko około 300 Polaków nie zgłosiło chęci wpisu.

- Trzeba wyraźnie rozróżnić - dodaje Marek Romaniuk - liczbę zgłoszeń od liczby przyjęć. O tym decydowali Niemcy, w zależności od swoich potrzeb i punktu widzenia.

Folksdojcz równa się zdrajca

Bezpośrednio po zakończeniu działań wojennych problem osób, które podpisały volkslistę, w Polsce centralnej i wschodniej był postrzegany jednoznacznie. Mało kto jednak znał realia życia na Pomorzu i politykę władz okupacyjnych wobec mieszkających tutaj Polaków. Dla porównania warto przytoczyć liczby dotyczące Polaków, którzy zgłosili akces do III grupy w tych powiatach okręgu Gdańsk-Prusy Zachodnie, które w przeszłości nie należały do państwa pruskiego i gdzie przymusu nie stosowano. W powiecie Lipno Niemcami poczuło się w okresie okupacji raptem 8 proc. Polaków, w powiecie rypińskim - tylko 5 proc. W ten właśnie sposób można szacować liczbę tych Polaków na Pomorzu, którzy przyjęli III grupę ze względów koniunkturalistycznych.

Tyle że przybysze z Polski centralnej i wschodniej tego nie rozumieli. Dla nich folksdojcz to był folksdojcz, po prostu zdrajca.

Zdaniem dr. Romaniuka, w pierwszych powojennych tygodniach wszystkie osoby z jakąkolwiek grupą traktowano jednakowo. Były nawet pomysły, by naznaczać je farbą na ubraniach i masowo kierować do obozów. - Szczególną aktywnością, bywało, wykazywali się tzw. „kryształowi” - wyjaśnia Romaniuk. - Tak nazwano tych, którzy wnioski o przyjęcie do III grupy złożyli, ale nie zostali przyjęci i w tym sensie uważali się za czystych i bywali nadgorliwi. Na szczęście, szybko postanowiono oprzeć się na wiedzy byłych działaczy Polskiego Związku Zachodniego, którzy wyjaśnili całą sprawę i niebawem zostało to uregulowane ustawowo w ten sposób, że posiadacze III grupy mogli być rehabilitowani na podstawie złożonych przez nich deklaracji wierności państwu polskiemu, o ile nie składano na nich donosów, że aktywnie współdziałali z Niemcami. Takie przypadki również na Pomorzu miały miejsce, często, niestety, z pobudek czysto osobistych.

Zanim jednak do tego doszło, tysiące Pomorzan z III grupą pojechały na „białe niedźwiedzie” w głąb ZSRR. Znaczna część spośród nich już tu nie wróciła, zostali na zawsze „w dalekiej, obcej ziemi”, bo tylko na takie określenie miejsca śmierci w ZSRR zgadzała się ówczesna cenzura.

Kilka lat po wojnie wydawało się, że sprawa niemieckiej listy narodowościowej jest już definitywnie zamknięta. Co jakiś czas jednak wracała, choć w indywidualnych przypadkach, gdy ktoś na kogoś donosił. Na ogół od „ujawnionego” w ten sposób odsuwano się. Trzecia grupa pozostawała sporym piętnem.

Zupełnie nieoczekiwanie jednak przyszedł czas, że opłacało się mieć „eingedeutschowanego” przodka. Po wprowadzeniu stanu wojennego, gdy nasiliła się fala emigracji do RFN, okazało się, że wpis na III grupę skutkuje przywilejami...

Run na archiwalia

Ryszard Brzozowski, bydgoszczanin, akurat wówczas przebywał w RFN: - Nie było mi tam lekko - wspomina. - Dowiedziałem się jednak w którymś z amtów, że gdybym okazał dokument, z którego wynikałoby, że mój ojciec miał niemiecką narodowość, dostałbym kartę stałego pobytu, co było dla mnie wymarzonym rozwiązaniem.

Ojciec Brzozowskiego już nie żył. Ryszard wiedział jednak, że podczas wojny został przyjęty do III grupy. Napisał do krewnych w Polsce, by spróbowali odnaleźć dokument. - W archiwum odmówiono dostępu do kartoteki „eingedeutschowanych”. Dostałem tylko uwierzytelnione ksero aktu urodzenia ojca sprzed I wojny światowej, sporządzone przez niemiecki urząd stanu cywilnego. I okazało się, że to wystarczy!

Fala masowych starań o zaświadczenia wygasła z końcem lat 80. Wcześniej jeszcze przez łamy niemieckiej prasy przetoczyła się dyskusja o wykorzystywaniu przez przyjeżdżających do Niemiec Polaków wstydliwie dotąd ukrywanego faktu wpisu do trzeciej grupy. Zapewnie nie bez satysfakcji.

I choć od wezwania Alberta Forstera minęło już prawie 70 lat, wciąż co jakiś czas sprawa wpisu na trzecią grupę wraca jako wartościowanie na lepszych i gorszych. Tak jak przypadek sprzed 2 lat związany z premierem Tuskiem, w którego rodzinnej historii „wykryto” dziadka służącego w Wehrmachcie.

Do celów politycznych albo i osobistych sprawa III grupy będzie jeszcze długo wykorzystywana.

Statystyka

Eigedeutsche w regionie

W Bydgoszczy przyjmowano na niemiecką listę narodowościową mniej więcej co drugiego „chętnego”, wybierając tych, którzy mogli przydać się Rzeszy jako: specjaliści z różnych dziedzin, wydajni pracownicy czy „mięso armatnie”. W Toruniu natomiast miejscowy kreisleiter (starosta) postanowił akceptować podania niemal wszystkich. Stąd tak wielkie różnice co do liczby „oficjalnych” posiadaczy III grupy. Toruń znalazł się bardzo wysoko, na drugim miejscu w okręgu zaraz po Tczewie, z 91,8 proc. „eigedeutschowanych”. W Grudziądzu wskaźnik ten wynosił 87,2 proc., w powiecie Sępólno - 66,5 proc., w powiecie Świecie - 62,1 proc., w powiecie Chełmno - 61 proc., w Bydgoszczy już tylko 58,4 proc., a na przykład na terenie powiatu bydgoskiego zaledwie 33,5 proc. Niemców nie interesowali bowiem rolnicy, starcy czy małoletnie dzieci.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!