Wychował się na inowrocławskich Błoniach i uprawiał mnóstwo dyscyplin sportowych. Jedna z nich przyczyniła się zresztą do tego, że teraz jeździ na wózku. Ale wciąż ćwiczy.
<!** Image 2 align=none alt="Image 152931" sub="Jarosław Kailing najpierw skakał ze spadochronem, a teraz z powodzeniem wiosłuje w hiszpańskiej Sewilli / Fot.Archiwum">Był kolarzem Błękitnych Kruśliwiec, grał w piłkę w Goplanii, a jak wspomina ze śmiechem, zimą był jeszcze hokej na zamarzniętych stawach Kozłówki. Później, w wieku 34 lat, zaczęła się przygoda ze spadochroniarstwem.
<!** reklama>- To najlepszy sport, z jakim zdarzyło mi się zetknąć - mówi Jarosław Kailing. Zdobył kilka pucharów w zawodach na celność lądowania, ale trzy lata temu podczas jednego z nich ucierpiał w wypadku. Od tego czasu porusza się na wózku.
Los rzucił go do Hiszpanii, gdzie w klubie Guadalquivir w Sewilli połknął wioślarskiego bakcyla. Trenować zaczął pół roku temu. - Szukałem jakiegoś sportu dobrego dla mnie i mojej choroby, bardzo ciężkiej zresztą, ale nie będę o tym mówił, żeby nie smucić - uśmiecha się Jarosław Kailing zwany przez znajomych „Hrabią”. - Dotychczas brałem udział w trzech zawodach. Nie ma czasu na czekanie, bo lata lecą - żartuje.
Jest na rencie inwalidzkiej, więc ma sporo czasu na zajęcia, które odbywają się cztery lub pięć razy w tygodniu. Sukcesy przyszły bardzo szybko. Niedawno inowrocławianin zdobył srebrny medal podczas mistrzostw Hiszpanii. Do złota na tysiąc metrów zabrało mu czterech sekund.
Okazuje się, że z powtórzeniem sukcesu mogą być problemy, bo dopiero po zawodach gospodarze dopatrzyli się, że nie ma choćby podwójnego obywatelstwa. To wina niedopatrzenia jego trenera. - Grozi mi nawet dyskwalifikacja. Ale co mam, to mam - mówi Jarosław Kailing.
Nie poddaje się i trenuje nadal. Ma ambitne plany związane z wioślarstwem. - Chcę jechać na paraolimpiadę do Londynu w 2012 roku. Może się to komuś wydawać śmieszne - zastanawia się, ale czuć, że to facet twardy i tak łatwo nie odpuści. Do Polski na razie nie zamierza wracać, ale też nie deklaruje, że nigdy do tego nie dojdzie. Obecnie się na to nie zanosi. Raz do roku jednak odwiedza rodzinny Inowrocław, bo na częstsze podróże nie pozwalają mu finanse. Jeśli więc kiedyś rozpoznacie mężczyznę ze zdjęcia, podejdźcie porozmawiać. Możliwe, że to dialog z przyszłym mistrzem paraolimpijskim, a dziś jeszcze tylko „Hrabią”, który przyjechał na „stare śmieci”.