- Najpierw sąd pracy na wniosek pozwanego powołuje grafologa, by sprawdził, czy to na pewno ja podpisałem się pod... pozwem, a gdy po roku zapada wyrok i zlecam egzekucję komornikowi, ten oświadcza, że nie jest w stanie ściągnąć 2 tys. zł. od mojego pracodawcy, ale może mi... sprzedać, za połowę ceny, dwa należące do dłużnika samochody, wycenione na 30 tys. zł. - twierdzi pan Waldemar.
[break]
To, co opowiada zakrawa na żart, ale gdy nasz rozmówca wyciąga dowody, sprawa robi się poważna. Pan Waldemar trzy lata temu stracił stałą posadę w Bydgoszczy i zamiast iść na zasiłek, zatrudnił się od lipca 2011 r. na budowie w Krusinie koło Lisewa. - Miałem na utrzymaniu dwoje dzieci, więc gdy pan K., właściciel przedsiębiorstwa budowlanego w Kcyni, zgodził się mnie zatrudnić na umowę-zlecenie ze stawką 9 zł na godzinę, byłem szczęśliwy - wspomina.
Radość trwała krótko, bo pracodawca zwlekał z podpisaniem umowy, zaś zapłatę za robotę trzeba było z niego wyduszać siłą.
- Cykał nam po 200, czasem 500 zł, a kiedy pytaliśmy o resztę pieniędzy, bezradnie rozkładał ręce i pytał: „A skąd mam je brać? ”- opowiada pan Waldemar.
Na budowie sali gimnastycznej w Krusinie pracowało oprócz niego czterech robotników pana K. i sześciu okolicznych mieszkańców.
- Warunki na budowie przekraczały wszelkie dopuszczalne normy. Pracowaliśmy na wysokościach bez zabezpieczeń i kasków, rusztowania nie miały zakotwiczeń, a sprzęt elektryczny był uszkodzony - wylicza. Mówi, że zaciskał zęby, bo wierzył, że pracodawca się z nim rozliczy, tymczasem...
- Pod koniec września 2011 r. Pan K. ze swoimi pracownikami bez uprzedzenia opuścił niedokończoną budowę, a nas zostawił na lodzie - wspomina. Kcyński przedsiębiorca nie pojawił się już w Krusinie i nie odbierał telefonów, więc w październiku pan Waldemar złożył na niego skargę w Państwowej Inspekcji Pracy. Reakcja pana K. była błyskawiczna. - Natychmiast skontaktował się ze mną telefonicznie i obiecał, że jak wycofam tę skargę, to wyda mi świadectwo pracy i zapłaci - opowiada. Bardzo potrzebował tych pieniędzy, więc wycofał skargę i... - Byłem naiwny, bo K.
znów mnie oszukał
- mówi. Opowiada, jak jeździł do biura przedsiębiorcy i był stamtąd przeganiany i jak kazano mu podawać numer konta, a obiecane pieniądze na nie nie wpływały.
- Pan K. śmiał mi się w nos, mieszkał sobie w luksusowej willi, realizował nowe zlecenie budowlane pod Szczecinem, gdzie zapewne wykorzystywał innych naiwnych, więc zdecydowałem, że mu nie podaruję - mówi pan Waldemar. Złożył w sądzie pozew przeciw pracodawcy. Zażądał świadectwa pracy, zapłaty za pracę i bardzo się zdziwił, gdy pozwany K. zawnioskował do sądu o powołanie grafologa, bo...
„Stwierdza się brak zaufania co do autentyczności podpisów Waldemara K., złożonych w pozwie i skardze do PIP (...) Domniemywa się, że podpisy tam złożone są różne i nie podpisała ich ta osoba, co powinno być zweryfikowane przez odpowiednie organy państwowe, gdyż mogło dojść do przestępstwa” - pisze K. w odpowiedzi na pozew pana Waldemara.
- Byłem pewny, że sąd nie przyjmie tak niepoważnego wniosku i znów wykazałem naiwność. Biegły przez kilka miesięcy rozkładał na czynniki pierwsze dwa moje podpisy, by skasować ładną sumkę za opinię, potwierdzającą ich autentyczność - wspomina pan Waldemar. W grudniu 2012 r miał już wyrok z klauzulą wykonalności. - Pan K. miał mi zwrócić 2 376 zł i należne odsetki, ale komornikowi udało się ściągnąć tylko 800 zł. - mówi.
Był w szoku, gdy po licznych nagabywaniach komornik Michał W. przedstawił mu nietypową propozycję. - Powiedział, że 2 tys. zł. nie uda mu się od dłużnika wyegzekwować, ale może mi zlicytować za pół ceny jego dwa samochody - relacjonuje. Zrezygnował, bo nie stać go na taki luksus, za to 2 tys. zł, które jest mu winien K., pozwoliłyby jego rodzinie ...
załatać dziury w budżecie.
Pytamy komornika Michała W., dlaczego nie potrafi ściągnąć 2 tys. zł od przedsiębiorcy.
- Próbowałem sprzedać dwa samochody, ale licytacja nie doszła do skutku, nie było też chętnych na ruchomości. Pan K. ma kilka postępowań komorniczych i jest teraz prowadzona egzekucja z nieruchomości, ale tam pierwszeństwo ma bank - informuje komornik.
Kcyński przedsiębiorca jest zaskoczony, że pan Waldemar coś od niego chce. - Spotkaliśmy się na budowie „Biedronki” w Gołańczy i nie pytał mnie o pieniądze - mówi.
Informuje, że firmy już nie prowadzi, bo... - Państwo polskie zabroniło mi prowadzić działalność gospodarczą, a wszystko, co mam, jest zajęte przez ZUS i urząd skarbowy, samochody również - tłumaczy. Prosi, by podać panu Waldemarowi jego numer telefonu.- Niech zadzwoni, jakoś się dogadamy. Będę mu spłacał po 50 zł, oczywiście jak będę miał pieniądze - zaznacza i dodaje: - Mnie też główny wykonawca i gminy oszukały na 2 miliony złotych.
W PIP uzyskaliśmy informację, że kontrole przeprowadzane w firmie pana K. w latach 2010-2012 wykazały liczne nieprawidłowości w dokumentacji, m.in. w zawieraniu i rozwiązywaniu umów z pracownikami. Ujawniono przypadki nielegalnego zatrudnienia, niewypłacania wynagrodzeń i niewydawania świadectw pracy, co potraktowano jako wykroczenia i skierowano sprawę do sądu.
- Były jakieś wykroczenia? Nic o tym nie wiem! - dziwi się K.
- A ja się dziwię, że przedsiębiorcom, którzy bogacą się na tworzeniu w Polsce szarej strefy, wszystko uchodzi płazem - konkluduje pan Waldemar.