Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pan Leon miał długi, więc usiłował unikać płacenia podatków. Kiedy został przyparty do muru, wściekł się

Krzysztof Błażejewski
Krzysztof Błażejewski
13 maja 1934 roku pan Leon stanął przed Sądem Okręgowym w Bydgoszczy
13 maja 1934 roku pan Leon stanął przed Sądem Okręgowym w Bydgoszczy Archiwum
Leon R. był postacią powszechnie znaną w międzywojennej Bydgoszczy jako woźnica o charakterystycznej posturze, poruszający się nieodłączną furmanką.

Znali go dorośli, znały dzieciaki. Kiedy trzeba było coś ciężkiego przewieźć, zakupiony węgiel na zimę czy meble podczas przeprowadzki, pan Leon zawsze był na miejscu chętny i gotowy.
[break]
Bydgoszczanie nie mieli jednak pojęcia, że woźnica prowadził dość rozrzutny tryb życia, przez co, mimo podejmowania wielu zleceń, wiecznie brakowało mu pieniędzy, aż doczekał się długów, których nie był w stanie pospłacać.

Kryska na matyska

Leon R. na początku lat 30. przestał płacić należne urzędowi skarbowemu podatki od swojej działalności. Wezwania do zapłacenia i monity pozostawały bez echa. W końcu doszło do skierowania sprawy do sądu i do domu pana Leona wybrał się komornik. Woźnica jednak był nie w ciemię bity i za każdym razem, kiedy komornik się pojawiał, zarówno Leon, jak i wszyscy domownicy nagle znikali, łącznie z furmanką i końmi.

Atoli przyszła kryska na matyska. W marcu 1934 roku Leon R. otrzymał od pewnego klienta zlecenie na zwiezienie z podwórza urzędu skarbowego rzeczy zakupionych na przymusowej licytacji. Tu nos wyraźnie zawiódł woźnicę. Jeden z urzędników, widząc zajeżdżającą na dziedziniec furmankę, dojrzał w niej pana Leona i natychmiast udał się z tą informacją do wydziału egzekucji należności, czyli do sekwestratorów urzędu. Ci wybiegli pośpiesznie na zewnątrz, otoczyli woźnicę i oznajmili, że na mocy prawa za zaległości podatkowe rekwirują zarówno wóz jak i konie.

Leon R. poirytowany w najwyższym stopniu sięgnął ręką do kieszeni, sugerując, że posiada w niej broń. Miał przy tym krzyczeć do urzędników: „Wy psy! Ja was wszystkich powystrzelam! Możecie się pożegnać z żonami...”

Sekwestratorzy, widząc groźną postawę woźnicy, wycofali się ze środka podwórza i zamknęli w stojącej w rogu szopie. Na to tylko czekał woźnica. Wskoczył na kozła, podciął konie i nie przejmując się tym, że połowę zamówionego ładunku miał na wozie, a połowę na ziemi, ruszył w stronę bramy. Drogę wyjazdu udało się jednak w ostatniej chwili jednemu z sekwestratorów odciąć. Jego koledzy usiłowali w tym czasie ściągnąć pana Leona z wozu i go obezwładnić. Mimo przewagi trzech do jednego urzędnikom nie poszło łatwo. Woźnica, jak twierdzili sekwestratorzy, „bronił się jak lew - gryzł, pluł, kopał”. Ostatecznie jednak został obezwładniony i skrępowany. Obserwatorzy sytuacji natychmiast wezwali telefonicznie policję, która zaopiekowała się Leonem R. i zabrała go na komisariat, a następnie do aresztu.

Rok nie wyrok?

13 maja 1934 roku pan Leon stanął przed Sądem Okręgowym w Bydgoszczy. Licznie zgromadzona na rozprawie publiczność była raczej po jego stronie, choćby z tej racji, że woźnica był postacią powszechnie znaną i nikomu na ogół za skórę w żaden sposób nie zaszedł.
Jednak sędzia, dr Kulawski, nie znalazł po wysłuchaniu stron żadnych argumentów przemawiających na korzyść złagodzenia wyroku na rzecz obwinionego i skazał go na rok bezwzględnego pobytu w więzieniu. „Surowy wyrok wywarł na licznie zgromadzonej publiczności duże wrażenie” - komentował sądowy sprawozdawca „Dziennika Bydgoskiego”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!