Znali go dorośli, znały dzieciaki. Kiedy trzeba było coś ciężkiego przewieźć, zakupiony węgiel na zimę czy meble podczas przeprowadzki, pan Leon zawsze był na miejscu chętny i gotowy.
[break]
Bydgoszczanie nie mieli jednak pojęcia, że woźnica prowadził dość rozrzutny tryb życia, przez co, mimo podejmowania wielu zleceń, wiecznie brakowało mu pieniędzy, aż doczekał się długów, których nie był w stanie pospłacać.
Kryska na matyska
Leon R. na początku lat 30. przestał płacić należne urzędowi skarbowemu podatki od swojej działalności. Wezwania do zapłacenia i monity pozostawały bez echa. W końcu doszło do skierowania sprawy do sądu i do domu pana Leona wybrał się komornik. Woźnica jednak był nie w ciemię bity i za każdym razem, kiedy komornik się pojawiał, zarówno Leon, jak i wszyscy domownicy nagle znikali, łącznie z furmanką i końmi.
Atoli przyszła kryska na matyska. W marcu 1934 roku Leon R. otrzymał od pewnego klienta zlecenie na zwiezienie z podwórza urzędu skarbowego rzeczy zakupionych na przymusowej licytacji. Tu nos wyraźnie zawiódł woźnicę. Jeden z urzędników, widząc zajeżdżającą na dziedziniec furmankę, dojrzał w niej pana Leona i natychmiast udał się z tą informacją do wydziału egzekucji należności, czyli do sekwestratorów urzędu. Ci wybiegli pośpiesznie na zewnątrz, otoczyli woźnicę i oznajmili, że na mocy prawa za zaległości podatkowe rekwirują zarówno wóz jak i konie.
Leon R. poirytowany w najwyższym stopniu sięgnął ręką do kieszeni, sugerując, że posiada w niej broń. Miał przy tym krzyczeć do urzędników: „Wy psy! Ja was wszystkich powystrzelam! Możecie się pożegnać z żonami...”
Sekwestratorzy, widząc groźną postawę woźnicy, wycofali się ze środka podwórza i zamknęli w stojącej w rogu szopie. Na to tylko czekał woźnica. Wskoczył na kozła, podciął konie i nie przejmując się tym, że połowę zamówionego ładunku miał na wozie, a połowę na ziemi, ruszył w stronę bramy. Drogę wyjazdu udało się jednak w ostatniej chwili jednemu z sekwestratorów odciąć. Jego koledzy usiłowali w tym czasie ściągnąć pana Leona z wozu i go obezwładnić. Mimo przewagi trzech do jednego urzędnikom nie poszło łatwo. Woźnica, jak twierdzili sekwestratorzy, „bronił się jak lew - gryzł, pluł, kopał”. Ostatecznie jednak został obezwładniony i skrępowany. Obserwatorzy sytuacji natychmiast wezwali telefonicznie policję, która zaopiekowała się Leonem R. i zabrała go na komisariat, a następnie do aresztu.
Rok nie wyrok?
13 maja 1934 roku pan Leon stanął przed Sądem Okręgowym w Bydgoszczy. Licznie zgromadzona na rozprawie publiczność była raczej po jego stronie, choćby z tej racji, że woźnica był postacią powszechnie znaną i nikomu na ogół za skórę w żaden sposób nie zaszedł.
Jednak sędzia, dr Kulawski, nie znalazł po wysłuchaniu stron żadnych argumentów przemawiających na korzyść złagodzenia wyroku na rzecz obwinionego i skazał go na rok bezwzględnego pobytu w więzieniu. „Surowy wyrok wywarł na licznie zgromadzonej publiczności duże wrażenie” - komentował sądowy sprawozdawca „Dziennika Bydgoskiego”.