Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Oszust w habicie karmelity grasował po bydgoskich sklepach. Milicjant go wylegitymował

Krzysztof Błażejewski
Krzysztof Błażejewski
archiwum/zdjęcie ilustracyjne
Osoby duchowne zawsze w Polsce otaczane były szczególną atencją. Także w czasach PRL-u, kiedy oficjalną linii i wykładnią jedynej słusznej partii był demonstracyjny ateizm, zwykle prezentowany tylko na zewnątrz, dla zwierzchników.

W latach 60. i 70. ub. wieku na widok księdza przechodzącego ulicą wielu ludzi pozdrawiało go, klękało i żegnało się, podobnie czyniły osoby starsze przechodząc czy przejeżdżając koło kościoła. Podobne wrażenie na ludziach wywierał widok zakonnika. Kobiety – zakonnice były zjawiskiem wówczas dość powszechnym, natomiast mężczyzn w strojach zakonnych widywano rzadko. Każde pojawienie się takiej postaci budziło zainteresowanie i powszechny szacunek.

Kiedy w sklepie futrzarskim przy ul. Dworcowej w Bydgoszczy wczesną wiosną 1970 roku pojawił się elegancki młody mężczyzna w brązowym zakonnym habicie przepasanym jasnym sznurem, wzbudziło to powszechne zainteresowanie.

Nic przeto dziwnego, że kiedy w sklepie futrzarskim przy ul. Dworcowej w Bydgoszczy wczesną wiosną 1970 roku pojawił się elegancki młody mężczyzna w brązowym zakonnym habicie przepasanym jasnym sznurem, wzbudziło to powszechne zainteresowanie zarówno obsługujących ekspedientek, jak i klientów.

Misja dobrej woli

Zakonnik nie okazał jednak zainteresowania towarami wiszącymi w garderobach ani wystawionymi na półkach, tylko uprzejmie po katolicku pozdrowił wszystkich obecnych, a następnie oznajmił, że jest karmelitą z Krakowa. Według jego słów, klasztor tego zakonu w dawnym królewskim mieście miał za sprawą polityki władz PRL-owskich mocno podupaść i niezbędny był jego remont, jednak zakonnikom brakowało pieniędzy, a państwo nie miało zamiaru sfinansować żadnych, nawet niezbędnych prac. W tej sytuacji karmelici postanowili rozjechać się po kraju z misją poszukiwania ludzi dobrej woli, którzy choć drobnymi sumami zechcieliby wesprzeć fundusz remontowy.

Według jego słów, klasztor tego zakonu w dawnym królewskim mieście miał za sprawą polityki władz PRL-owskich mocno podupaść i niezbędny był jego remont.

Mówiący te słowa, przedstawiający się jako brat Józef, zapytał na koniec przemowy uprzejmie, czy ktoś z obecnych nie zechciałby złożyć datku, a on wszystkich ofiarodawców spisze z imienia i nazwiska. Następnie, po powrocie do Krakowa, bracia mieli odprawić serię uroczystych nabożeństw w intencjach wszystkich ofiarodawców i wspomożycieli.

Prośba młodego człowieka wywołała natychmiastowy skutek. Po pieniądze sięgnęły jedna z ekspedientek, a także dwie starsze klientki. Zakonnik zapisał nazwiska wszystkich, schował do kieszeni sumę 300 złotych i z katolickim pożegnaniem opuścił sklep.

Do komisu na Długiej

Dalsza droga karmelity prowadziła na ul. Podwale i Długą, gdzie znajdowało się kilkanaście małych prywatnych sklepików, głównie rzemieślniczych i punktów usługowych. Wszędzie wstępował, wygłaszał identyczną przemowę i na ogół wychodził usatysfakcjonowany otrzymaną gotówką. W tych punktach było mu łatwiej, ponieważ często trafiał w środku na właścicieli.
Swój obchód bydgoskiej starówki przybysz z Krakowa zakończył w sklepie komisowym przy ul. Długiej. Tam również opowiedział o kłopotach zakonników z Krakowa i także został potraktowany z atencją. Zarówno kierownik sklepu, jak i dwójka znajdujących się akurat w środku klientów wręczyli mu gotówkę i podali nazwiska. Nie uczynił tego tylko trzeci klient, który wszedł do środka w czasie przemówienia karmelity i uważnie go wysłuchał.

Dowodzik poproszę...

Kiedy młody człowiek, upychając kolejne banknoty w kieszeni, wyszedł ze sklepu na ulicę, milczący klient udał się za nim. Potem, kiedy oddalili się już od sklepu, obcy podszedł do zakonnika, okazał mu legitymację funkcjonariusza Milicji Obywatelskiej i poprosił o wylegitymowanie się. Ponieważ z okazanego milicjantowi dowodu osobistego wynikało, że 22-letni Jerzy M. jest zameldowany w Poznaniu, a w rubryce „zatrudnienie” ma kilka pieczątek ze zwykłych zakładów pracy, obydwaj panowie udali się do komisariatu.

Naciągacz naiwnych

Na miejscu okazało się, że Jerzy M. mimo młodego wieku jest już stróżom prawa znany. Parokrotnie stawał też przed sądem i był karany. M.in. w Poznaniu za sfałszowanie blankietów, a w Szczecinie za przerobienie książeczek PKO. Zanim dotarł do Bydgoszczy, jako fałszywy karmelita zdążył już naciągnąć naiwnych m.in. w Pile i Nakle.

Jak się okazało, datki, które wręczano „zakonnikowi” sięgały od 100 do 3 tysięcy złotych, a w jednym przypadku była to nawet suma 40 tys. złotych.

Jerzy M. stanął przed bydgoskim Sądem Powiatowym pod zarzutem oszustwa i wyłudzenia kilkudziesięciu tysięcy złotych. Dzięki jego zapiskom, choć mało czytelnym, udało się ustalić listę oszukanych. Jak się okazało, datki, które wręczano „zakonnikowi” sięgały od 100 do 3 tysięcy złotych, a w jednym przypadku była to nawet suma 40 tys. złotych.

Jerzy M. został skazany na karę dwóch lat pozbawienia wolności.

od 7 lat
Wideo

echodnia Policyjne testy - jak przebiegają

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera