Ten, kto przyjedzie na ul. Sienkiewicza 6, nie może się więc spodziewać głaskania po głowie, a raczej ostrych batów.
[break]
Sporo chętnych
Dla standuperów, czyli gości wygłaszających komediowe monologi, nie ma żadnej świętości. Nie biorą jeńców, zabijają. Na scenie sprzedają intymne tajemnice własnej matki, bolesne obciachy z dzieciństwa, drwią ze swojej męskości czy, jak ostatnio, obnażają - fizjologiczne - tajemnice alkowy i horrory z zacisza gabinetu ginekologicznego, używając słownictwa, które nasze babki (a może i niektóre matki też) przyjęłyby pewnie z lekkim szokiem albo Bóg wie z czym jeszcze. I co z tego? Na pierwszy wieczór ze standupem do klubokawiarni 1138 zapisało się się ok. 40 chętnych, a ostatecznie stawiło się przeszło stu amatorów tej sztuki. Klub pękał w szwach, a spóźnialscy w paltach kłębili się przy drzwiach wejściowych. Na scence zaimprowizowanej z palet powleczonych czarnym suknem tego dnia stanąć miało sześciu artystów - znana już bydgoskiej publiczności trójka: Jakub Chmielewski (specjalizuje się w tematach fizjologicznych ubranych w dłuższe historyjki), Szymon Andrzejewski (tradycyjny standup, krótkie, błyskawiczne puenty) i Vitali Silitski (Białorusin, naturalny, pełen wigoru) oraz goście z Krakowa (Michał Leja, Piotr Złydach, Wojtek Pięta).
- Pośmiać się przyszliście? A ja mam dla was kilka traum z dzieciństwa... - niewinnie zagaił Kuba Chmielewski, by dalej rozwinąć to w monolog o ciężkim losie ucznia, który zjadał gile z nosa, a po 30 latach jego własne dzieci ciągną tę obrzydliwą sztafetę pokoleń. Na deser dorzucił jeszcze kilka zdań o piętnie dziecka, które jako pierwsze pierdnie w klasie...
Damska część buczała
To były jedne z najłagodniejszych zdań tego wieczoru. Co bardziej hardcorowe zgromadzona publiczność, zwłaszcza jej damska część, solidarnie wybuczała (chodzi chociażby o fragment o ciężkim porodzie, po którym ojciec dziecka zaczął mówić o swojej żonie: „Matka to taka luźna kobieta”).
Tu nie ma granic
Zapytaliśmy Szymona Andrzejewskiego o granice żartu. - Nie ma żadnych granic, a zwracanie uwagi na gusta czy obyczajność publiczności w standupie byłoby nieporozumieniem - wyjaśnia monologista.
- Carlos Mencia, meksykański komik, dużą część swojego show oparł na historiach z życia ludzi z zespołem Downa. Co ciekawe, poprosił go o poruszenie takiej tematyki jeden z jego najlepszych przyjaciół, właśnie człowiek z zespołem Downa. Tak więc żart może obrazić tylko tych ludzi, którzy mają kompleksy. Zdarzyło się, że z naszego występu (konkretnie z mojego) cztery osoby wyszły, gdy mówiłem o religii, a to wcale nie były takie ostre żarty.
Szymon Andrzejewski przypomina, jaka idea przyświeca od początku pracy standuperów. Podobnie jak kiedyś błazny na dworach mają być wentylem bezpieczeństwa spiętego społeczeństwa, które potrzebuje prawdy. - A nie dostaje jej np. od mediów. Dwóch ludzi, od których zacząłem przygodę ze standupem, czyli Bill Hicks i George Carlin, zostało nazwanych współczesnymi filozofami. Ciężar szczerego komentowania rzeczywistości wzięli zatem na siebie komicy. Są głosicielami niewygodnej prawdy, której ludzie boją się wypowiedzieć, bo wolą być okłamywani.