Brzydziły ją alkohol, układy i patologie w kujawsko-pomorskiej policji, więc straciła prawo noszenia munduru. To jej wersja. - Pozostawienie w służbie st. post. Elżbiety K. odbywałoby się z uszczerbkiem dla ważnego interesu policji - to opinia jej przełożonych.
<!** Image 2 align=left alt="Image 4962" >Rozkaz personalny Komendanta Wojewódzkiego Policji w Bydgoszczy numer 13 z 2004 roku zwalniał Elżbietę K. z pracy„ze względu na ważny interes służby”. Ustawa o policji z 1999 roku nie precyzuje, co to pojęcie oznacza. Podpowiada jedynie, że przy zwalnianiu policjanta należy uwzględnić jego zachowanie w służbie i życiu prywatnym. Elżbieta K. uważa, że powodów do jej zwolnienia nie było. Spreparowano je, aby pozbyć się osoby niewygodnej.
- Środowisko policyjne jest grupą hermetyczną - dowodzi. - Osoby spoza tego kręgu, szanujące normy prawne i wartości etyczno-moralne wzbudzają niepokój. Doceniane są te „niewidzące, niesłyszące, niemówiące”, lojalne wobec przełożonych, solidarne nawet w obliczu łamania prawa. Ona do nich nie należy.
Policjantki albo damy?
- Pisała na kolegów skargi, raporty - wspomina przewodniczący policyjnych związkowców w KP Bydgoszcz Śródmieście Adam Kurpyt. - Związki przychyliły się do decyzji o zwolnieniu Elżbiety K., bazując na opiniach jej kolegów i przełożonych. Ja tylko raz chodziłem z nią w patrolu, więc niewiele mam do powiedzenia. Ale wiem, że koledzy mieli nieprzyjemności, bo Ela raporty na temat rzekomego molestowania jej na dyżurce pisała. Skarżyła się, gdy ktoś papierosa w radiowozie zapalił.
Kurpyt i jego koledzy, patrolujący śródmiejskie meliny, przekonują, że w tej robocie nie dyskryminuje się kobiet. - Ale wybierający tę służbę muszą wiedzieć, że trafiają do świata rządzącego się innymi prawami. Tu już się nie da „damą być”, a po kilku latach służby każdy z nas klnie jak szewc. Niewiele kobiet zostaje w patrolach na dłużej.
Elżbieta K. twierdzi, że gdy trafiła do policji, była jedyną kobietą patrolującą śródmiejskie dzielnice. Pracy na ulicy się nie bała, bo wcześniej była miejskim strażnikiem. - Czasem więcej można zdziałać perswazją niż siłą - twierdzi, bazując na własnych doświadczeniach, a kobiety łagodzą obyczaje. Uważa, że swoje służbowe obowiązki wykonywała wzorowo.
Swoi i obcy
„Zachowywała się wręcz nieodpowiedzialnie” - to fragment opinii służbowej z 2002 roku - „odmawiając wykonania czynności w trakcie interwencji, czy też nie asekurując pełniącego z nią służbę policjanta w trakcie kontroli pojazdu bądź legitymowania. Funkcjonariusze nie chcieli z nią pełnić służby, obawiając się o jej i własne bezpieczeństwo”. Elżbieta K. nie zgadza się z taką oceną. Sugeruje, że na polecenie przełożonych sporządzano fałszywe notatki służbowe na jej temat. - Właśnie w styczniu 2002 roku - twierdzi - naczelnik sekcji kadr i szkolenia KMP zasugerował mi zwolnienie się z policji na własną prośbę, w zamian za pozytywne świadectwo służby. Stwierdził, że jako osoba mało elastyczna, tj. niepijąca alkoholu, nietolerująca papierosów i nieakceptująca panujących w środowisku układów, przyzwyczajeń i swoistych metod zacieśniania więzi służbowych - powinnam z tej dobrej rady skorzystać. Odmowa - usłyszałam - spowoduje, że zostanę potraktowana w sposób specjalny.
Nie skorzystała z tej rady. Napisała raport do ówczesnego komendanta wojewódzkiego Henryka Tokarskiego. - Wskazałam na nieprawidłowości i patologie w bydgoskiej policji - mówi. - Napisałam o próbach wciągania funkcjonariuszy w patologiczne układy i zależności alkoholowo-służbowe, o opartej na kumoterstwie trzyletniej służbie przygotowawczej. Jednych szkolono od podstaw, ci z koneksjami, bez włożenia munduru, od razu trafiali do upatrzonych wydziałów i jednostek.
I poseł nie pomoże
To, co spotkało ją po napisaniu raportu, ocenia jednoznacznie: - Stałam się niewygodna. Zrobiono wszystko, żeby się mnie pozbyć. Najpierw było pismo od komendanta miejskiego, informujące, że moje zarzuty nie znalazły potwierdzenia. Potem wystawiono mi opinię o nieprzydatności do służby w policji. Odwołała się. Częściowo skorygowano złą opinię, zatrzymano w policji. Znów się odwoływała, gdy komendant miejski zdecydował o wydłużeniu jej służby przygotowawczej (mijały trzy lata i liczyła na stałą pracę).
Niestety, nawet NSA nie przyznał jej racji. Uznał, że ze względu na jej absencję chorobową przełożony miał do tego prawo. Wykorzystała całą „drogę służbową” i zaczęła szukać pomocy w instytucjach broniących praw człowieka, u posłów i senatorów. - Doznałam ogromnego rozczarowania - pokazuje odpowiedzi. - Nikogo nie zainteresowała patologia w policji. Dowiedziałam się, że rzecznik praw obywatelskich Andrzej Zoll czynności w tej sprawie nie podejmie, a Helsińska Fundacja Praw Człowieka nie ma pieniędzy i ludzi, by zająć się wszystkimi sprawami.
Były premier Jan Olszewski ograniczył się do roli pośrednika MSWiA, przekazując mi ich pismo, asystentka Romana Giertycha poinformowała, że sama zdecyduje, kiedy poseł otrzyma moje dokumenty (czekam dwa lata), a Antoni Macierewicz ograniczył się do wyrażenia ubolewania: ”Gdyby materiały te dotarły do mnie wcześniej niż do innych posłów, mógłbym dziś przedstawić skutki mojej interwencji”. Teresa Piotrowska zaproponowała mi pomoc w znalezieniu pracy poza policją.
Tylko senator Teresa Liszcz dała jasną odpowiedź, że sprawa jej nie interesuje. „Odnoszę wrażenie, że rozwiązanie stosunku służbowego z Panią było spowodowane licznymi nieobecnościami na służbie oraz niestawieniem się na kolejne badania lekarskie” - napisała, nie ukrywając, że również zarzuty dotyczące patologii w policji uważa za ogólnikowe.
Błędne koło
I pewnie w tej opinii jest coś na rzeczy. Elżbieta K. wpadła bowiem w błędne koło. Miała w pracy kłopoty, czuła się szykanowana, więc chorowała. Chorowała, więc burzyli się koledzy, którzy za nią wykonywali pracę.
Konflikt się pogłębił, gdy komisja lekarska stwierdziła, że policjantka jest zdolna do pracy, a ta nadal przebywała na zwolnieniach. Brała też urlopy bez zgody przełożonych. Po prostu zostawiała raport i nie przychodziła do pracy. Uznali to za dni nieusprawiedliwione. Wysyłali ją na kolejne badania, ale nie odbierała pism. Uznali, że ta zabawa w kotka i myszkę musi się skończyć. Szalę przeważyło 476 dni nieobecności w ciągu dwóch lat. Elżbietę K. zwolniono z policji. Wojewódzki Sąd Administracyjny odrzucił jej skargę. W uzasadnieniu powołał się na opinię przełożonych policjantki, którzy dowodzili, że jej zachowanie wpływa na rozluźnienie dyscypliny służbowej policjantów garnizonu kujawsko-pomorskiego.
Dziś żaden z przełożonych Elżbiety K. nie chce się na jej temat wypowiadać.
- Sprawa jest zakończona prawomocnym wyrokiem. Sąd uznał to zwolnienie za zasadne - mówi rzecznik KMP w Bydgoszczy Ewa Przybylinska. - Nie zrezygnuję z powrotu do służby - zapowiada pani K. Ma nadzieję na kasację wyroku.