Wielu marzy o tym, żeby dopadła mnie skleroza - byłoby o jedną pamiętliwą sztukę w tym mieście mniej. Na szczęście, z moimi „szarymi” jeszcze nie jest tak źle.
Bez ryzyka więc przypominam, że przed laty szpital miejski był okrutnie zapyziały. Sanepid zastanawiał się nawet, czy należałoby zamknąć niektóre jego części. Potem kapitalny remont gmachu oraz doposażenie oddziałów sprawiły, że szpital zaczął być bydgoską marką w ogólnopolskich rankingach. Pamiętając o tym, liczyłam, że po pięciu miesiącach wytężonej roboty, wspartej ponad 100 tysiącami złotych wydanych na ekspertów, plan restrukturyzacji szpitala zawierać będzie coś więcej niż krytykę poprzedniego zarządu, stan obecny i stwierdzenia „powinno się”, należy „brać pod uwagę wiele aspektów”. Konkretów raczej brak. Wydaje się, że słoń urodził... mysz. <!** reklama>
Martwi mnie też ostatnie zdanie skreślone ręką dyrektor Anny Lewandowskiej. „Trzeba wskazać te zakresy, których realizacja będzie uzasadniona społecznie i ekonomicznie”. „Trzeba”? Jeszcze tego nie zrobiono? Na czym więc opiera się plan? Na glinianych nogach? „Uzasadnione społecznie i ekonomicznie”? Powszechnie wiadomo, że większość zabiegów jest niedoszacowana, a więc nierentowna. Czyżby zatem szpital chciał dzielić pacjentów na tych opłacalnych i tych nieopłacalnych? Co z misją jednostki, która miała służyć bydgoszczanom? Pozostałe szpitale mają swoje ośrodki decyzyjne w Toruniu... Z powodów ekonomicznie uzasadnionych, miasto pozbyło się portu lotniczego, Akademii Medycznej - czy za jakiś czas zrobi to samo ze szpitalem, przekazując go w prywatne łapki?