„Problemem polskiego futbolu nie jest Paweł Janas, ale Michał Listkiewicz i to całe skostniałe towarzystwo, które siedzi w Polskim Związku Piłki Nożnej. To nie jest nawet trzecia RP, ale pół PRL.”
Rozmowa z JACKIEM KURSKIM, posłem PiS, wiceprzewodniczącym Sejmowej Komisji Skarbu
Po raz kolejny Pan atakuje Donalda Tuska. To już wygląda na jakąś obsesję na punkcie lidera PO.
<!** Image 2 align=right alt="Image 26953" >Nie mam obsesji. Nigdy nie atakuję pierwszy, najczęściej się bronię. To raczej Donald Tusk ma jakąś obsesję na moim punkcie.
Chodzi Panu o „zatopienie” największej opozycyjnej partii?
To oczywiste, że między partiami jest rywalizacja, ale z tym zatapianiem to przesada.
Ale aferę billboardową rozpętał Pan, kiedy liderzy PO krytykowali powołanie na stanowisko prezesa PZU Jaromira Netzla, za którym, jak pisała „Rzeczpospolita”, ciągną się podejrzenia o pranie brudnych pieniędzy.
Zarzuty wobec pana Netzla trzeba wyjaśnić. Co do tego nie ma wątpliwości. Natomiast zorganizowanie przez Donalda Tuska konferencji, na której obwieścił, że Jacek Kurski obsadza fotel prezesa PZU w sytuacji, gdy ja pana Netzla pierwszy raz w życiu zobaczyłem tydzień temu, było nadużyciem. I kiedy tak słuchałem tych zarzutów Tuska, przypomniało mi się, co ja wiem akurat o liderze PO, jego sztabie wyborczym i o PZU.
Czyli uruchomił Pan machinę na zasadzie odwetu.
Za dużo powiedziane, po prostu pewne sprawy mi się przypomniały. Naprawdę nie jestem człowiekiem, który się kieruje jakąś obsesją czy nienawiścią. Wszyscy, którzy mnie bliżej znają, mogą to potwierdzić.
To jak - Pana zdaniem - zakończy się afera billboardowa?
Mam nadzieję, że zwycięży prawda.
Kto kłamie? Liderzy PO twierdząc, że Pan opowiada brednie, mówiąc, iż PZU nielegalnie finansowało kampanię plakatową Donalda Tuska w wyborach prezydenckich.
Moje informacje na temat odstępowania za bezcen powierzchni reklamowych wynajętych do prowadzonej przez PZU kampanii „Stop wariatom drogowym”, pochodzą z czterech źródeł, od poważnych osób, m.in. ludzi na poziomie byłych członków zarządu PZU, czyli nie jakichś tam wariatów, ale szefów komórek organizacyjnych, którzy ten mechanizm mi opisali. Dlaczego więc mam zakładać, że ci wszyscy ludzie doznali jakichś halucynacji i umówili się, żeby Jackowi Kurskiemu, niezależnie od siebie w odstępach kilkutygodniowych, opowiedzieć historię, która układa się w logiczną całość. Teraz sprawa jest w rękach prokuratury, no i czekam na wyniki tego śledztwa.
A jak się okaże, że Jacek Kurski nadmuchał balon, który pękł? Nie obawia się Pan śmieszności i jeszcze większej krytyki oponentów?
Nie pamięta pani jak wyglądały miasta w ubiegłoroczne wakacje? Gołym okiem wtedy było widać, że coś w kampanii PO się nie zgadza. Przecież nawet taki dowcip funkcjonował, że jeśli ktoś w jakimś mieście się znajdzie i nie może trafić do dworca, to dostanie informacje: „pojedzie pan trzy Tuski prosto, dwa w lewo i jest pan na dworcu”. Wtedy co trzeci billboard był Tuska, a teraz PO chce wmówić, że co dziesiąty. Śmieszności więc się nie boję, bo zakładam, że jakieś dowody się znajdą, a jeśli moje zarzuty uda się udowodnić - bo że tak było, to ja wiem na pewno - to będzie wielki kłopot dla PO, która budowała swoją tożsamość i wiarygodność na kategorycznym sprzeciwie wobec jakichkolwiek przepływów pieniędzy publicznych do partii politycznych.
<!** reklama>Może być też tak, że nie uda się znaleźć dowodów, same zeznania świadków nie mają takiej siły rażenia jak dokumenty. Co wtedy?
Upubliczniając tę sprawę tak naprawdę popełniłem jeden błąd, zbyt wcześnie zdradziłem swoją wiedzę. Proszę pamiętać, że po raz pierwszy sygnalizowałem o tym już trzy miesiące temu i tym samym dałem ludziom odpowiedzialnym za ten proceder mnóstwo czasu na zniszczenie dokumentów. Dlatego może też być tak, że w papierach nic nie będzie. Więc być może sprawy do końca nie uda się wyjaśnić. Ale zobaczymy. Nie ma co podgrzewać atmosfery. Szczerze mówiąc chciałbym na czas mundialu zaproponować PO wyciszenie w tej sprawie.
Może ta propozycja byłaby przyjęta, gdyby igrzysk dostarczyli nasi piłkarze, ale jeden wygrany mecz to za mało.
Kiepsko nam poszło. Byłem nawet w Dortmundzie i strasznie przeżyłem to upokorzenie.
Czy trener Janas powinien odejść?
To nie ulega kwestii, aczkolwiek problemem polskiego futbolu nie jest Janas, ale Michał Listkiewicz i to całe skostniałe towarzystwo, które siedzi w PZPN. To nie jest nawet trzecia RP, ale pół PRL. A co do Janasa, to trzeba mu oddać, że wygrał eliminacje w dobrym stylu, ale popełnił błędy w doborze składu, w ustawieniach, w przygotowaniach kondycyjnych. To nie jest normalne, żeby Szymkowiak czy Żurawski nagle nie mieli siły biegać. To znaczy, że zostali gdzieś zarżnięci na etapie przygotowań do mundialu. A niewzięcie na te mistrzostwa Frankowskiego spowodowało, że zespół stracił busolę.
Ma Pan dużo karteczek z nazwiskami kandydatów do obsadzenia różnych intratnych posad, np. w zarządach spółek?
Nie, nie mam.
Ale media Pana przyłapały w Sejmie na podawaniu prezesowi Kaczyńskiemu kartki z listą nazwisk.
To był fragment szerszej listy dziennikarzy skrzywdzonych w mediach publicznych z powodów politycznych w ostatnich kilkunastu latach. Uważam, że prezes Jarosław Kaczyński powinien o niektórych nazwiskach wiedzieć. Trzeba naprawić krzywdy wyrządzone przez SLD-owskie, UW-olskie i PO-wskie zarządy w mediach publicznych w ostatnich latach tylko za to, że byli przyzwoici. Na kartce nie było natomiast żadnych sugestii.
Za rządów PiS miało być inaczej, a jest - jak wytyka Wam opozycja - gorzej niż za czasów Leszka Millera. Często odwołuje się kompetentnych ludzi, żeby powołać swoich, za którymi ciągną się jakieś afery.
Te głosy są bezsensowne. Nie jest gorzej. Jest zdecydowanie lepiej, nie ma kolesiostwa. Istota tych zarzutów wobec pana Netzla polega na tym, że PiS dał człowieka kompletnie niezwiązanego z partią, którego rekomendowali ludzie z branży, no to dowala się PiS-owi, bo nie dał swojego człowieka. Z kolei jak minister skarbu zaproponuje kogoś, kogo zna, to jest wrzask, że PiS obsadza stanowiska kolesiami. Najlepszą różnicą, pokazującą podejście PiS a Millera jest prezes telewizji. Kiedy szefem telewizji był szef sztabu Aleksandra Kwaśniewskiego, działacz SLD Robert Kwiatkowski, to zawłaszczania nie było. Kiedy był Jan Dworak, bo SLD zorientował się, że idzie pod wodę i warto postawić na działacza PO, też zawłaszczania nie było. Kiedy za rządów PiS prezesem zostaje Bronisław Wildstein, człowiek znany z skrajnej niezależności i niepoddawaniu się niczyjemu wpływowi, to się wtedy mówi, że jest to wielkie zawłaszczanie. I to jest dopiero hipokryzja. No, ale jak się chce dorobić komuś gębę, to się dorobi.