To życie trudne i pełne niebezpieczeństw. Wymaga sprawności fizycznej i mocnych nerwów. Dla Romana Berendta nurkowanie to nie tylko praca, także wielka pasja.
- To człowiek niesamowity, szubiński James Bond - przedstawiał gościa Mirosław Rzeszowski, dyrektor Rejonowej Biblioteki Publicznej w Szubinie. - Jestem Berendt, Roman Berendt – odpowiedział na to żartobliwie bohater spotkania. I choć zorganizowano je późnym wieczorem, sporo osób przyszło do książnicy by posłuchać mrożących krew w żyłach opowieści z życia zawodowego nurka.
40 lat z wodą
Roman Berendt to międzynarodowy instruktor nurkowania. Był kierownikiem robót nurkowych MSWiA i nurkiem zawodowym Głównego Urzędu Morskiego. Nurkowaniu poświęcił ponad 40 lat swojego życia. Jego podwodny świat nie jest jednak tak kolorowy jak ten pokazywany często w telewizji. - Odbieram go zupełnie inaczej – mówił w bibliotece.
Pierwszy raz zobaczył płetwonurka w Wąsoszu jak miał 10 lat, powolutku wchodził tyłem do wody. Zrobił na nim ogromne wrażenie. Do dziś zachował w pamięci ten obraz. Pierwsze szlify płetwonurka zdobył w Centralnym Ośrodku Szkolenia Płetwonurków nad Jeziorem Charzykowskim. Tam połknął bakcyla. - Miałem szczęście do instruktora. Zabierał mnie w ciekawe miejsca np. na pole węgorzy. Łebki ryb wystawały ponad muł. Wspaniały widok – wspomina.
Potem był Ośrodek Szkolenia Nurków i Płetwonurków w Gdyni, gdzie trafił do grupy nurków klasycznych. W bibliotece pokazywał zdjęcia z tego czasu – w mosiężnym hełmie, skafandrze, w butach z ołowiem. - Cały strój ważył od 93 do 100 kilogramów - opowiadał.
Podczas manewrów na poligonie w Drawsku Pomorskim uratował życie załogi czołu, który uległ awarii podczas przejazdu pod wodą. Sam też podczas jednej z akcji o mało nie stracił życia.
Monolog z topielcem
Ważna część jego zawodowej historii to praca w Podwodnym Pogotowiu Technicznym, gdzie wykonywał roboty przy jazach, elektrowniach wodnych, zaporach. Pracował przy obiektach hydrotechnicznych m. in. w Pieczyskach, Żarnowcu, Włocławku. - Kiedy sobie dziś uzmysłowię co robiliśmy bez zabezpieczeń to można nas przyrównać do kamikadze – przyznaje po latach.
Późno, bo w wieku 35 lat został zawodowym strażakiem w jednostce PSP w Bydgoszczy. Jego atutem były wysokie uprawnienia nurka zawodowego i duże doświadczenie. Jako zawodowy nurek ma udokumentowanych ponad 7 tys. godzin pod wodą, to 290 dni.
To Cię może również zainteresować
W straży często przychodziło mu szukać osób, które utonęły. Wielu kolegów miało opory psychiczne, po kwadransie wychodzili z wody roztrzęsieni. On dobrze to znosił, choć – przyznaje łatwo nie było. Zdarzało się, że poszukiwania trwały po kilka godzin przez 2-3 dni.
- Jako katolik miałem swoją metodę. Odmawiałem zdrowaśki i różaniec. To mnie uspokajało. W przerwie modlitwy prosiłem topielca, by dał się odnaleźć. Prowadziłem z nim monolog – opowiada Roman Berendt. Przyznaje, że podczas pracy w straży osobiście odnalazł i wyciągnął z wody 70 ciał, 16 kolejnych odnalazł jako pracownik Podwodnego Pogotowia Technicznego.
- Jestem dumy, że udało mi się wyciągnąć tyle osób - podkreśla nurek. - Rodziny mogły pochować bliskich.
Zaproszenie do muzeum
Dziś jako emerytowany strażak nadal szkoli młodych adeptów nurkowania. Jako jedyny w Polsce organizuje pokazy nurkowania w klasycznym sprzęcie. Odbywa się to zwykle w bazie nurkowej w Piechcinie.
W swoim domu w Szubinie stworzył klub dla nurków oraz prywatne muzeum „Wodnik”, gdzie oglądać można stare kombinezony, maski, butle tlenowe. Wśród eksponatów prawdziwe perełki. Np. aparat tlenowy do ewakuacji załóg łodzi podwodnych z lat 50., który wiele osób z branży widziało tylko na zdjęciach. Są busole okrętowe, koła sterowe, łańcuchy kotwiczne.
- O muzeum nie będę opowiadał. Można przyjść i samemu zobaczyć. Wystarczy się wcześniej umówić - zachęcał w bibliotece Roman Berendt.
