Krzysztof Grządziel (56 lat), włocławianin, 48 pozycja na liście 100 najbogatszych Polaków tygodnika „Wprost”. Jego majątek ocenia się na 450 milionów złotych. Fortunę zbił na nakrętkach do butelek.
<!** Image 2 align=right alt="Image 163278" sub="Fot. Jarosław Czerwiński">Stworzył we Włocławku kilkaset miejsc pracy. Zbudował monumentalny pałac i założył w nim fundację, wspomagającą samotne matki. Ostatnio kupił sanatorium w Wieńcu. Włocławianom obiecuje zbudowanie aguaparku z tanimi biletami wstępu. Mieszkańcy Włocławka mówią krótko: - Potrzeba nam jeszcze kilku takich Grządzieli, a miasto ożyje.
Na forach internetowych pojawiają się nawet hasła: „Grządziel na prezydenta”. Prezydenta RP - rzecz jasna, bo wybory na gospodarza Włocławka milioner wygrałby w przedbiegach. Od siedmiu kadencji Krzysztof Grządziel jest radnym i za każdym razem, choć wrogów mu nie brakuje, zdobywa w swoim mieście najwięcej głosów. Na polskiej scenie politycznej to ewenement. Rzadko się zdarza, by były komuch i aktualny kapitalista milioner cieszył się takim uznaniem. Jak to osiągnął? Próbujemy tego dociec. Spotykamy się z Krzysztofem Grządzielem w najbardziej ekskluzywnym i ekscentrycznym miejscu Włocławka,
w Pałacu Bursztynowym.
Ogromny budynek z piaskowca i marmuru robi wrażenie. Otoczony tysiącami róż, z wyrytym na frontonie napisem: „W hołdzie mojej i wszystkim mamom”, kontrastuje z szarą zabudową Włocławka. - Pomysły są moje, ale szczegóły dopracowali architekci - zdradza biznesman. Kocha przedwojenną, klasycystyczną formę. - Ta architektura ma duszę, nastraja pozytywnie, a w tej współczesnej, opartej na szkieletach, widzę kicz, który kolejne pokolenia zapragną rozebrać - mówi.
Obok pałacu Grządziel zbudował kryte korty tenisowe i sztuczny staw. Na wodzie - amfiteatr. We wnętrzach pałacu widać niebywały przepych. Najwyższego gatunku marmury, złocenia, rzeźbienia, sufitowe malowidła, plafony, antyki. Tu najlepiej widać, że każde marzenie właściciela obracano w czyn.
<!** reklama>- Ja tu nie mieszkam. To budynek mojej fundacji „Samotna Mama” - zaznacza milioner. Budowę Pałacu Bursztynowego skończył przed rokiem. Miał być mniejszy, ale Grządziel uznał, że fundacja winna na siebie zarabiać. - Dobudowałem piętro, powstał hotel na 70 miejsc, z restauracją i pubem - gospodarz z dumą prezentuje wykwintne wnętrza. Dziś jest tu gwarno. W ogromnej pałacowej sali, która pełni też rolę balowej, odbywa się właśnie konferencja na temat nowego modelu nauczania zawodowego w Kujawsko-Pomorskiem. Z udziałem dyrektorów szkół, kuratorów, przedsiębiorców. Grządziel też przemawia. Pomysł na zmianę sposobu kształcenia to jego kolejny konik: - Trzeba odbudować szkolnictwo zawodowe z prawdziwego zdarzenia. Z nowoczesnymi laboratoriami i wykwalifikowaną kadrą! Bez tego nie stworzymy silnego przemysłu i nie zatrzymamy młodych ludzi w kraju - apeluje.
Opowiada zebranym, jak sam uczył się zawodu tokarza obrabiarek numerycznych i jak ta wiedza pogłębiona na studiach w AG-H okazała się użyteczna, gdy budował swój DGS - zakład produkcji nakrętek do butelek, jeden z trzech największych na świecie. Wraz ze wspólnikiem, Januszem Derlakiem, stworzył go w 1992 r. od zera. 13 lat później DGS miał wartość 500 mln zł i zatrudniał 450 ludzi. Wtedy Grządziel i jego wspólnik sprzedali 80 proc. akcji przedsiębiorstwa funduszom inwestycyjnym, a o I sekretarzu KM PZPR z Włocławka, który wyrósł na milionera i jednego z najbogatszych Polaków, zrobiło się głośno. Wydawałoby się, że peerelowski
rodowód aparatczyka
<!** Image 3 align=right alt="Image 163279" sub="Fot. Jarosław Czerwiński">nie sprzyja kapitalistycznym zapędom, ale Grządziel nie podziela tej opinii: - Na każdym etapie mojego życia uczyłem się zasad gospodarowania - zauważa, przywołując niełatwe dzieciństwo. Był jednym z pięciorga dzieci małorolnego chłopa spod Radomska. - W ogólnym niedostatku rodzice musieli roztropnie planować wydatki, a ja jako najstarszy z rodzeństwa w tym uczestniczyłem. To nauczyło mnie praktycznego podejścia do życia - wspomina. Przejął też od rodziców życzliwe podejście do ludzi. - W niedziele zjeżdżała do nas liczna rodzina, a mama tak potrafiła podzielić kurczaka, sobie zostawiając łebek, że dla wszystkich wystarczyło - mówi. On też umie się dzielić z biednymi tym, co posiada. I tak tę potrzebę tłumaczy: - Jeśli los pomógł mi zostać tym, kim jestem i zdobyć wszystko, co mam, to ciąży na mnie powinność pomagania mniej sprawnym i mniej zaradnym.
Z Włocławkiem związał się 38 lat temu. Tu skończył Pedagogiczną Szkołę Techniczną i dostał pracę w zakładach ceramicznych. - „W teczce” mnie tam przywieziono - przywołuje peerelowską metodę narzucania zakładom partyjnych kadr. Był wtedy młodym, obiecującym działaczem, a w „ceramice” brakowało szefa ZSMP. - W ciągu 4 lat podwoiłem liczbę członków socjalistycznej młodzieżówki w zakładzie - Grządziel otwarcie chwali się tym, co jego peerelowscy towarzysze skrzętnie ukrywają. - Bo czego miałbym się wstydzić? Tego, że mając 32 lata zostałem najmłodszym w PRL I sekretarzem KM PZPR we Włocławku? - pyta i sam sobie odpowiada: - Widać na to zasłużyłem, skoro wybrano mnie w głosowaniu tajnym. I chyba się na tym stanowisku sprawdziłem, skoro w pierwszych wolnych wyborach do samorządu ja, były aparatczyk, dostałem od włocławian więcej głosów niż inni kandydaci na radnych.
Jego wnioski na partyjnej egzekutywie zwykle dotyczyły gospodarki. - Te sprawy były mi najbliższe - mówi. Wspomina wizyty na budowach i swój pomysł na nierobów. Jego ówczesne hasło: „Stwórzmy pięcioprocentowe, higieniczne bezrobocie, a obniżymy koszty produkcji” było jednak za PRL obrazoburcze.
Po transformacji mógł Grządziel zostać w polityce (wybrano go do wojewódzkich władz SdRP), ale wybrał pracę
na własny rachunek.
Wraz z kolegą posadził 6 ha czarnej porzeczki. - Harowaliśmy na polu do późnej nocy, a rano szliśmy do pracy - wspomina początek lat 90. Potem postawili na kapustę, lecz i ta nie przełożyła się na kasę. Pomysł produkcji nakrętek podsunął Grządzielowi jego młodszy brat Roman, producent drutu do plombowania, który w łódzkim „Polmosie” usłyszał o deficycie nakrętek. - Zapaliłem się do ich produkcji - wspomina Grządziel. Namówił Janusza Derlaka, kolegę z biznesowym doświadczeniem, do wspólnej inwestycji. Przez pośrednika trafili do Holandii. - Pokazano nam dwa zakłady produkcji nakrętek, ale, gdy podano ceny maszyn, miny nam zrzedły. Byliśmy tylko pełnymi entuzjazmu golcami - wspomina milioner. Zaczęli szukać bogatego wspólnika. Liczyli na „Stalexport”, ale ten nie podjął ryzyka. Pomyśleli o zakupie używanych maszyn. - Moment, w którym odnalazłem zagubioną wcześniej wizytówkę holenderskiego producenta nakrętek, okazał się darem losu. Holender pozbywał się właśnie części maszyn oraz linii do drukowania i lakierowania blachy - mówi Grządziel. Używany sprzęt kosztował 8 razy mniej niż nowy. Sprowadziła go pewna warszawska firma i oddała im w leasing. Na wyremontowanie hali pod produkcję wzięli kredyt. Szkolenie załogi i montaż maszyn poszły piorunem. 30.12.1992 r. DGS sprzedał pierwsze 709000 nakrętek. W kolejnych latach ich produkcja szła w setki milionów, dając włocławskiej firmie pozycję światowego lidera.
Decyzję o sprzedaży 80 proc. DGS wspólnicy podjęli w 2005 r. Dzieci Grządziela nie garnęły się do przejęcia firmy, a on postanowił sobie przypomnieć,
jak wygląda urlop.
Wolność od codziennej pracy i spełnianie marzeń o zwiedzaniu świata szybko go znudziły. Brakowało mu adrenaliny. W Meksyku wytrzymał tydzień, Portugalią zmęczył się po paru dniach. W Międzyzdrojach też był krótko, bo plażowe życie też go nie nęciło. Wrócił i podjął kolejne wyzwania. - Podróże lubię, ale wtedy, gdy łączą się z biznesem - mówi. I wygłasza swoją maksymę: - To praca daje ludziom szczęście.
Biznesman mieszka w mniejszym niż Bursztynowy pałacu. Ma tam basen, w którym przychodzą mu do głowy najlepsze pomysły. Wieczorami przelewa je na papier. Ostatnio szkicuje zarys nowej zabudowy sanatorium w Wieńcu - ma mieć kształt litery H. Rano o ósmej jest w zakładzie lub w siedzibie fundacji. Hołduje zasadzie: „Pańskie oko konia tuczy”.
Majątek z zakrętek
„Bogatemu pieniądz sam się mnoży”
- Nakrętki z DGS są na światowej marki trunkach. Włocławska firma produkuje także maszyny do ich produkcji. - Wyposażyliśmy w nie zakłady na Ukrainie i w Australii - mówi Krzysztof Grządziel. Miał w tych przedsiębiorstwach udziały i oko na konkurencję, a w odpowiednim momencie sprzedał je koncernowi, zarabiając miliony. - Bogatemu pieniądz sam się mnoży - uważa. Na pomysł założenia fundacji wspomagającej samotne matki wpadł 5 lat temu. Mówi, że potrafi odróżnić potrzebującego od oszusta. Pomaga, a potem sprawdza, czy jego pieniądze nie poszły w błoto. Funduje też stypendia socjalne studentom Wyższej Szkoły Przedsiębiorczości i Techniki, której jest współzałożycielem.