<!** Image 1 align=left alt="Image 211679" >Aktorzy, sportowcy i celebryci chałturzą w reklamach. Jednak czy zysk jest w stanie wynagrodzić utratę wizerunku?
Oglądając reklamy często mam wrażenie, że aktorzy nie przemyśleli do końca swej decyzji. Całkiem niedawno mogliśmy oglądać Daniela Olbrychskiego w reklamie sieci dyskontów Biedronka, uchodzących za najtańsze w kraju. Eksperci do spraw wizerunku i marek twierdzą, że występ w nietrafionych kampaniach szkodzi wizerunkowi, wręcz może zamknąć aktorowi drzwi do bardziej interesujących propozycji.
Trudno określić, czy konsumenci rzeczywiście wezmą kredyt, bo zachęca do tego Piotr Adamczyk, czy kupią krem tylko dlatego, że zachwala go Joanna Brodzik. Reklamodawcy chcą mieć znaną twarz i tyle. Zastanawiam się jednak jak ktoś, kto zapadł widzom w pamięć grając papieża, może bez poczucia obciachu skakać w rytm disco polo, obwieszony złotem, w rudej peruce? Świetny aktor komediowy Rafał Rutkowski w jednym z wywiadów przyznał, że do dziś taksówkarze pytają go, co nowego w Castoramie. Zrobił to dla pieniędzy, dziś żałuje.<!** reklama>
Gra w reklamach nie zawsze jest więc dobrym wyborem. Jeśli już nazwisko aktora ma być kojarzone z produktem, to niech to będzie dobra marka. Choć sądząc po losach zagranicznych gwiazd, nie zawsze się to udaje. Brad Pitt reklamował kiedyś kawę w puszce, Sylwester Stalone szynkę, a Sean Connery śpiewał piosenkę o jogurcie.
Reklama może być pomysłowa, dowcipna, zapadająca w pamięć. I nie trzeba angażować do niej znanych osób, bo wcale nie to musi być kluczem do sukcesu. Przykład? Spoty marki Ikea pokazujce urządzanie komnaty dla Kleopatry czy sali obrad dla króla Artura i jego rycerzy.
Zdaje się, że tym felietonem sama zrobiłam kilku markom i osobom reklamę, jeśli przyjąć, że nieważne, co się o czymś lub kimś mówi, byle się mówiło. Może jednak warto nie brać bezkrytycznie wszystkiego, co podsuwa nam show biznes i walczący o klientów producenci...
