Poczta Polska uznała, że doniesienia do prokuratury, dotyczące popełnienia przestępstw w toruńskim Rejonowym Urzędzie Poczty, zasługują jedynie na rozmowy dyscyplinujące.
<!** Image 3 align=left alt="Image 1480" >Często denerwujemy się z powodu nieterminowego doręczania listów. Drażnią nas kolejki przy okienkach urzędów pocztowych, za co obarczamy winą szeregowych pracowników. Może czas skierować pretensje do ich przełożonych, którzy robią wiele, by podwładnym nie chciało się lepiej pracować. O sytuacji w toruńskim Rejonowym Urzędzie Pocztowym piszemy od dawna. Zgłaszają się do nas pocztowcy i opowiadają o sytuacji w ich firmie.Wielu wątków nie byliśmy w stanie zweryfikować, bo wymagałoby to pomocy wyspecjalizowanych służb. Inne trudno sprawdzić, bo władze poczty często na pisma odpowiadają długo, zawile bądź wcale.
- Nie będę z panem rozmawiał, bo musi być konsekwencja w pisaniu - zirytował się po kolejnym naszym pytaniu Andrzej Lewandowski, dyrektor RUP w Toruniu.
Od tamtej pory odpowiedzi na nasze zapytania kierowane do toruńskiego RUP trafiają do Gdańska. Tam mieści się Dyrekcja Okręgu Poczty, któremu podlega Toruń. Po zatwierdzeniu są wysyłane do naszej redakcji!
Inspekcja ustaliła
A nieprawidłowości są duże i do firmy wkroczyła Państwowa Inspekcja Pracy. Kontrola PIP objęła teren całego województwa kujawsko-pomorskiego. Jej efektem było skierowanie czterech zawiadomień do prokuratury. Trzy dotyczyły rejonu toruńskiego, jedna włocławskiego. Okazało się np., że w urzędach pocztowych fałszowano dokumentację dotyczącą rejestrowania czasu pracy.
- Nie wypisywano pracownikom, ile godzin przepracowali. Nie mieli więc podstaw, by ubiegać się o należne wynagrodzenie - mówi Beata Gołębiewska, zastępca dyrektora Okręgowego Inspektoratu Pracy w Bydgoszczy.
Szczególna sytuacja była w Urzędzie Pocztowym nr 1 w Chełmnie. Tam w ogóle nie rejestrowano czasu pracy listonoszy.
- Do końca lipca zakończymy postępowanie. Na razie toczy się ono w sprawie, a nie przeciwko konkretnej osobie - mówi Ziemowit Książek z chełmińskiej prokuratury.
PIP w prosty sposób ustaliła, jak długo pracują listonosze. Sprawdziła bowiem, w jakich godzinach pobierano i zdawano pojemniki z gazem, co jest skrupulatnie rejestrowane. Dla dyrekcji w Gdańsku to nie jest argument.
- Wie pan, listonosz po pobraniu gazu obronnego od razu nie pracuje. Parzy sobie herbatę, zimą rozbiera się z ciepłej odzieży - mówi Ryszard Pażusis z Okręgu Poczty w Gdańsku.
Jego zdaniem, mija wiele czasu nim doręczyciel przystąpi do wykonywania swoich obowiązków i faktycznie pracuje krócej niż ustaliła PIP. Bagatelizuje też kolejny poważny zarzut PIP, dotyczący niewypłacania pieniędzy za przepracowane nadgodziny. Poczta zwlekała z tym przez kilka miesięcy. Zaczęła regulować należności w trakcie kontroli przeprowadzanej przez inspekcję. Zdaniem gdańskiej dyrekcji wszystko jest w porządku.
Kontrolę PIP w toruńskim RUP dyrekcja w Gdańsku postanowiła zweryfikować we własnym zakresie. - Będę bezwzględny, jeżeli zarzuty się potwierdzą - zapowiadał Mieczysław Niewczas, dyrektor Okręgu w Gdańsku.
Może było, ale kiedy i gdzie?
Z naszych informacji i ogłoszonych efektów kontroli wewnętrznej wynika, że celem było raczej zatuszowanie zarzutów PIP. Poinformowano redakcję, że po kontroli przeprowadzone zostały rozmowy dyscyplinujące z osobami odpowiedzialnymi za nieprawidłowości.
Ryszard Pażusis, przedstawiciel dyrekcji okręgu, pytany o odpowiedzialność Andrzeja Lewandowskiego, dyrektora RUP w Toruniu, nie mógł sobie przypomnieć, gdzie i kiedy taka rozmowa się odbyła. Podobno na jakimś spotkaniu pracowników wytknięto mu błędy. PIP nałożyła na dyrektora Lewandowskiego mandat karny.
- Ręce opadają. Jak można przejść do porządku dziennego w tak poważnej sprawie. Szkoda, że pracownicy się do nas nie zgłaszają w celu złożenia zeznań do protokołu - mówi Beata Gołębiewska z PIP. Pracownicy milczą Pocztowcy żartują, że oficjalnie o firmie nie mówią, bo zabrania im tego „Kodeks pracownika Poczty Polskiej”. Na stronie ósmej można przeczytać: „Wiem, że mogę wyrażać swoje opinie.” Na stronie dziesiątej zaś czytamy: „O Poczcie Polskiej mówię dobrze.” - To co mówić? - pytają.
Wyjaśniają już na poważnie, że powody wstrzemięźliwości są dwa. Obawa przed zwolnieniem z pracy i represjami, jakie mogą na nich spaść. Do tego, ich zdaniem, kadra kierownicza unika konfrontacji z tymi, którzy się skarżą. - Byłem mobbingowany przez moją przełożoną. To naczelniczka poczty numer 1 na starówce. (Dziś sprawuje kierownicze stanowisko w innym urzędzie - przyp. red.) - mówił „Expressowi” były listonosz.
Poinformowana o sprawie dyrekcja toruńskiego RUP zaprosiła nas na spotkanie ze ścisłym kierownictwem urzędu. Naczelniczka, o którą chodziło, chciała konfrontacji, a były listonosz wyraził na to zgodę. Dyrektor Lewandowski stwierdził, że chodzi o byłego pracownika i jak ma pretensje, to powinien iść do sądu. Zgłosił się do nas obecny pracownik poczty, który potwierdza zarzuty kolegi. Do tej konfrontacji też nie doszło. - Szykany są różnorodne. Zmienią ci rejon i masz problem, bo musisz poznawać od nowa ulice, ludzi i firmy. Możesz także zostać skoczkiem. To listonosz, który nie ma stałego rejonu i codziennie idzie w inną część miasta jako zastępca - mówi listonosz Maciej Rutkowski.
O tym, jak ciężka jest praca listonosza, świadczy taki konkretny przypadek. PIP ustaliła, że w Ciechocinku przed Wielkanocą torby z listami roznosicieli jeżdżących na rowerach i motorowerach ważyły 60 kilogramów. Więcej niż worek ziemniaków.
- Jak inspekcja przyszła na naszą pocztę ważyć torby, to kazano nam chować przesyłki. Wszystko było więc w porządku - mówi toruński listonosz.
Zmiany wewnętrzne
<!** Image 2 align=right alt="Image 1479" >Sytuacja na poczcie, nie tylko w Toruniu, jest napięta. Dyrekcja Generalna PP wprowadza zmiany strukturalne. Miała to robić dopiero po podpisaniu pakietu gwarancyjnego z załogą. Taka była umowa, która została złamana. Wszystkie związki zawodowe działające na poczcie stworzyły wspólną reprezentację i przystąpiły do negocjacji z dyrekcją. Kiedy w kwietniu rozmowy zakończyły się niczym, w całym kraju ogłoszono akcję protestacyjną. Pocztowcy wzięli urlopy na żądanie i wiele urzędów zostało zamkniętych.
Toruńska akcja była jedną ze skuteczniejszych, bo na ponad dwadzieścia urzędów działało tylko siedem i to w ograniczonym zakresie. - Pokazało to indolencję dyrekcji rejonu, która o akcji wiedziała wcześniej i nie potrafiła zapewnić sprawnej obsługi klientów - mówi Janusz Szabowski z toruńskiej „Solidarności”.
Zapytaliśmy dyrekcję rejonu, czy przygotowuje się na wypadek strajku generalnego, który zapowiadają związki zawodowe, jeżeli nie dojdzie do porozumienia w sprawie pakietu socjalnego. Dyrektor Lewandowski jest optymistą. „Nie zachodzi zatem jakakolwiek potrzeba zabezpieczenia placówek pocztowych w omawianym zakresie” - napisał do redakcji.