
Filip Kowalkowski
Pan Leszek, zaprzyjaźniony ochroniarz z pobliskiego sklepu, kręci głową. - Nie pasowali mi ci finaliści. Jestem wściekły. Powinni grać inni - zagadnął. Czyli kto? Jakie zespoły?
Francja - pomyślałem - zakwalifikowała się do decydującej batalii po pięciu wygranych i jednym remisie. Do finału nie weszła przypadkiem. Portugalia tymczasem po pięciu... remisach i jednym zwycięstwie (mówimy o regulaminowym czasie gry), ledwie z trzeciego miejsca po fazie grupowej. I tu z panem Leszkiem się zgodzę. Miała mnóstwo szczęścia. Portugalia jest największym, co oczywiste, wygranym minionego Euro, ale też z tego powodu, iż wyjątkowo szczęśliwie wykorzystała regulamin turnieju.
Kto zasłużył na grę w finale? Pewnie takich dyskusji wśród kibiców jest dziś bez liku. Pewnie wielu widziałoby w grze o złoto Islandię i Walię, a może Węgry, czyli zespoły z drugiego europejskiego szeregu, w myśl stwierdzenia, że lubimy kibicować słabszym. Ale Islandia w meczu z Francją, mówiąc slangiem piłkarskim, nie zrobiła sztycha. Węgrzy dostali w 1/8 łomot od Belgów. Walia w półfinale już nie miała pomysłu na Portugalczyków. Zatem...
- W finale powinni grać Niemcy - Polska! - wypalił pan Leszek.
Nie miałbym nic przeciwko. O Niemcach nie ma co dłużej rozprawiać, chociaż z Francją rozegrali dobre spotkanie. A Polacy... Jeszcze długo będziemy analizować, co by było gdyby... zagrali w półfinale z Walią. Taka szansa może się szybko nie powtórzyć. I niechby nawet w tym finale byli cieniem dla Francuzów, ale to byłby iście historyczny wynik! Wyobrażacie sobie... Nasi na Stade de France? W finale?!
- Aha, i jeszcze nie lubię Ronaldo - dodał sympatyczny pan ochroniarz. - Nikt tak nie pajacuje na boisku!
Fakt, CR7 mający obsesję doskonałości, przeszedł we Francji samego siebie.