Sądzę jednak, że niektóre sklepy, goniąc za oszczędnościami, same do kradzieży „zapraszają”. W bydgoskim markecie Lidla, w którym robię zakupy, aby opuścić strefy kas samoobsługowych, trzeba pobrać paragon, potem przyłożyć kod kreskowy na paragonie do bramki przy wyjściu i dopiero wtedy bramka się otwiera. Natomiast w markecie Biedronki, do którego też często zaglądam, nie ma bramek przy wyjściu i nikt nie kontroluje, czy klient zapłacił za wynoszony przez siebie towar. Być może śledzenie zachowania klientów mają w zakresie obowiązków kasjerzy przy tradycyjnych kasach. Nie sądzę jednak, by pracujący w tempie robota ludzki personel miał czas, by stale zwracać uwagę na to, co dzieje się w strefie kas samoobsługowych.
Tym bardziej, że personel ten niemal bez przerwy musi (a przynajmniej powinien) reagować na beznamiętny głos sztucznej inteligencji i pełne gorących, acz negatywnych emocji głosy klientów, domagające się interwencji. „Konieczne zatwierdzenie!” – zapowiada sztuczna inteligencja, gdy tylko któryś z klientów zeskanuje butelkę z procentami. „Niech wreszcie ktoś przyjdzie i mi pomoże!” - piekli się klient od butelki albo ten, który nie może znaleźć w zakładkach półbagietki z ziarnami.
I w takich wypadkach obsługę można byłoby usprawnić. W hipermarkecie Carrefoura – trzeciej sieci, w której regularnie robię zakupy – obserwacją i zatwierdzaniem zakupów w strefie kas samoobsługowych zajmuje się osoba oddelegowana wyłącznie do tego zadania. Ba, żeby zatwierdzić towar, nie musi podchodzić do klientów. Zatwierdzenia dokonuje zdalnie, chyba że, co się nie zdarza bardzo często, trzeba pomóc klientowi przy którejś z kas. Obsługa jest więc tam szybka i bezkonfliktowa. Inaczej niż we wspomnianych wcześniej sklepach Lidla i Biedronki.
