Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nieidealne, ale z duszą

Justyna Król
Tomek Czachorowski
Magiczne lalki mają wymowne twarze oraz dodatki, które mówią nieco więcej o każdej z osobna. Pierwszym skojarzeniem są filmy Tima Burtona, na przykład „Gnijąca panna młoda”.

Zaczęło się klasycznie, od szmacianej Tildy. Jak wiele matek, także i pani Sylwia, ubłagana spojrzeniem sześcioletniej córki, kupiła wykrój słynnej norweskiej lalki wraz z materiałami
do samodzielnego zszycia jej w domu.

- Nie miałam wówczas maszyny, więc całość powstała za pomocą igły i nitki. Efekt był mizerny, ale córce bardzo się spodobał. Postanowiłam więc zgłębić temat lalek z materiału, robionych różnymi technikami. Zdziwiło mnie, że wykorzystuje się tutaj filcowanie, malowanie, tworzenie biżuterii, szycie strojów, różnego rodzaju materiały do scrapbookingu czy haftowania - wspomina Sylwia Piekut-Burzyńska, właścicielka bydgoskiej pracowni „Magiczna Lalkarnia”.

Zafascynowało ją to na tyle, że zaczęła sama szyć. Maszynę dostała od męża w 2011 roku. - Początki były trudne. Po dwóch miesiącach stary kosz po bieliźnie do prania zapełnił się nieudanymi korpusami małych postaci. Niejedna osoba dałaby sobie spokój, ale ja od razu wiedziałam, że to jest coś, co chcę robić. Już wtedy czułam satysfakcję, a to zawsze daje kopa do dalszego działania. Komentarze w stylu: „Szyjesz lalki? A kto ci je kupi? Zajmij się lepiej tym, co robiłaś do tej pory”, nie były w stanie mnie zniechęcić. Szycie i projektowanie stały się jak narkotyk - przyznaje.

PRECYZJA NIE W CENIE

Szybko zabrała się do tych bardziej skomplikowanych projektów, idąc śladem rosyjskich twórczyń. Zanim stworzyła swój topowy produkt, opanowała tajniki techniczne na wysokim poziomie. Druciany szkielet, ruchome stawy, wyodrębnione paluszki u dłoni i stóp - to była niezwykle drobiazgowa robota. Uszycie jednej lalki zajmowało jej wtedy ponad czterdzieści godzin, a pieczołowitość tej pracy nie była widoczna po zszyciu. Nikt nie wiedział przecież, jak misterna konstrukcja znajduje się w środku.

- Zrezygnowałam z tego sposobu, bo było to po prostu nieopłacalne. A choć eksperymentowanie jest bardzo wciągające, w biznesie w pewnym momencie trzeba sobie powiedzieć: stop. Zastanowić się, który produkt wzbudzi zainteresowanie. Stale go udoskonalać, dopasowywać do oczekiwań odbiorcy. Tylko tak można coś sprzedać i w jakimś stopniu zdobyć rynek - tłumaczy.

To starała się zrobić, choć polskie realia są raczej niesprzyjające dla twórców, zwłaszcza niszowych. Wiedzę na temat zapotrzebowania na konkretne lalki weryfikowała na targach i kiermaszach rękodzielniczych, zapamiętując, o co pytają potencjalni klienci, jakie tkaniny,
wzory, kolory najbardziej im się podobają.

Z KRAINY MROKU

Postawiła na lalki w wersji mrocznej. - Zwykle przykuwają uwagę, cieszą się zainteresowaniem. I choć pewnie niektóre dzieci się ich boją, jak na przykład moja córka, sprzedają się najlepiej - opowiada pani Sylwia.

W oczy od razu rzuca się ogromna dbałość o szczegóły, a pierwszym skojarzeniem na ich widok niewątpliwie może być popularny z Cartoon Network, serial „Włatcy Móch” czy bohaterowie innych filmów animowanych, np. Tima Burtona, takich jak „Frankenweenie” albo „Gnijąca panna młoda”. - Owszem, trochę się nimi inspirowałam - przyznaje. - Lubię ten klimat. Dużo czasu poświęciłam też przyglądaniu się pracy mistrzyń lalkarstwa, do których zaliczam takie artystki jak: Yana Yahina, Patti Medaris Culea, Barbara Willis czy naszą polską lalkarkę Klaudię Gaugier. Co prawda patrząc na to, ile one potrafią, dostrzegam marność swoich prac, ale właśnie dzięki takim odniesieniom podejmuję kolejne, długotrwałe próby doskonalenia moich lalek.

Mówi się o nich lalki z duszą. Mają wymowne twarze oraz dodatki, które mówią nieco więcej o każdej z osobna. W świat tanecznym krokiem poszła już mała Baletnica w różowiutkiej, tiulowej spódnicy. Swą właścicielkę znalazła też Rudowłosa z miniaturowym misiem w rączce i Walentynka, cała w czerwieni, z sercem na dłoni.

WYMOWNE DETALE

- Te nieduże elementy miały być takim magicznym symbolem. Każda lalka ma swoje przesłanie, do niektórych załączałam także krótki opis. Była na przykład seria chłopców z muszelkami i procami, takich Jaśków-wędrowniczków, którzy mieli przekazać swoim właścicielom, że lubią podróżować, obcować z naturą, relaksować się na świeżym powietrzu. Ich wygląd zewnętrzny wyraźnie to sygnalizował. Uszyłam też sporo tzw. Luśków, które mają za zadanie niesienie pozytywnych emocji. Każdy z nich ma wyraźnie zarysowany, promienny uśmiech, wymalowane ząbki. Śmieją się nieustannie i zarażają tym każdego, kto na nie spojrzy - przekonuje autorka. - Powstała też seria takich lekko prześmiewczych lalek, owianych tajemniczością, z ćmą i oczami niczym widmo, które w przenośni miały kontaktować się z zaświatami, a tak naprawdę uczyć dystansu do życia - dodaje.

Pracownia pani Sylwii zaciekawia już samą nazwą. Koncepcji na nią było wiele: Stara Lalkarnia, Lalkarium… mąż wybrał Magiczną Lalkarnię. Powstające tu lalki od początku miały mieć charakter indywidualny, taki trochę nieidealny, wyjątkowy i odrobinę magiczny. A ponieważ jest to rękodzieło, nie ma dwóch identycznych Są mięciutkie, powstają z materiałów najlepszej jakości - bawełny i filcu. Ich wnętrza z waty silikonowej sprawiają, że są antyalergiczne. Nic więc dziwnego, że młodsze dzieci upodobały je sobie do spania. Te starsze wieszają je przy szkolnych torbach i plecakach, stawiają w pokojach. Niektóre lalki mają włosy z wełny czesankowej, ale te nie nadają się typowo do zabawy. Są raczej dla dorosłych, jako elementy aranżacji pomieszczeń. Urzekają ich ręcznie malowane twarze, z wykorzystaniem światłocienia. To takie minidzieła, umieszczane w większej całości.

W DOMU Z WALIZKI

- Moje lalki nie są zabawkami masowej produkcji, ale staram się, by mimo swego rękodzielniczego pochodzenia, były trwałe. Wymalowane farbami do tkanin rysy twarzy, dodatkowo zabezpieczam fiksatywą, która zwiększa wodoodporność. Czasem poddaję je obróbce termicznej. Kilka lalek wyprałam i nic się nie stało, ale nie mogę dać gwarancji, że można je prać. Dla mniejszych dzieci tworzę więc takie z wyszywanymi buźkami, do czyszczenia - tłumaczy.

Klimat całemu przedsięwzięciu dodaje stara walizka, po babci. Przez lata była własnością mamy pani Sylwii, a po jej śmierci trafiła w ręce córki. Lalki znalazły się w niej przypadkiem - została nimi wypełniona, gdy pewnego dnia nie było ich jak spakować na kiermasz. Po jej otwarciu okazało się, że idealnie się w niej prezentują i już tam zostały. A walizka po babci i mamie pani Sylwii dostała nowe życie, jako nowy dom dla lalek i stały elementem ekspozycji.

TWORZENIE JAK TERAPIA

Z wykształcenia Sylwia Piekut-Burzyńska jest logopedą, doktorem nauk humanistycznych, o specjalności pedagogika. Długo pracowała jako wykładowca jednej z prywatnych uczelni wyższych w Bydgoszczy, ale zrezygnowała na rzecz rozwijania swej rękodzielniczej pasji. Poświęciła półtora roku na projektowanie, szycie, promowanie swej własnej, wymarzonej działalności. Okazało się, że jest jeszcze za wcześnie, by mogła z tego żyć, więc ostatnio podjęła pracę jako logopeda w jednej ze szkół. Dzieciom, które do niej przychodzą, można pozazdrościć, bo uczy je poprawnej wymowy, używając własnoręcznie uszytej pacynki z ząbkami.

- Nie rezygnuję z szycia lalek. Za bardzo lubię to robić. Proces ich tworzenia jest jak terapia, to mnie uspokaja, wycisza. Oczywiście będę szukała dróg, żeby je sprzedawać, chociażby po to, by stać mnie było na kolejne materiały i eksperymenty - zapewnia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!