https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Niech pani dzisiaj zawrzeszczy!

Dorota Witt
Pisanie, a nie śpiewanie, przepowiedział jej astrolog, więc pisze autobiografię, a w niej o wielkiej miłości, przygodnych miłostkach, hazardzie i alkoholu. Córki pytały: „Mamo, jesteś pewna, że chcesz pisać o tym wszystkim?”. Jest pewna, że chce jeszcze więcej.

Pisanie, a nie śpiewanie, przepowiedział jej astrolog, więc pisze autobiografię, a w niej o wielkiej miłości, przygodnych miłostkach, hazardzie i alkoholu. Córki pytały: „Mamo, jesteś pewna, że chcesz pisać o tym wszystkim?”. Jest pewna, że chce jeszcze więcej.

<!** Image 2 align=none alt="Image 196252" sub="W miniony weekend Urszula Dudziak gościła w Toruniu. Była sportową gwiazdą tenisowego turnieju Baba Cup 2012. Artystka deklaruje, że z powodu udziału w nim mogłaby odwołać każdy koncert. FOT. Grzegorz Olkowski">

Rozmowa z URSZULĄ DUDZIAK, m.in. o tym, że najbardziej na scenie lubi wrzeszczeć, a nie lubi pewnych owacji na stojąco - takie dostała, na szczęście, tylko raz.<!** reklama>

Od lat uczestniczy Pani w turnieju tenisowym Baba Cup, który tym razem odbył się w Toruniu. Dlaczego wspiera Pani tę imprezę?

Kocham grę w tenisa, a ten turniej jest rewelacyjny. Zjeżdża się na niego mnóstwo kobiet z całej Polski. Niektóre grają od lat, inne - tak sobie wyobrażam - dzięki rozgrywkom wyrywają się ze swoich domów, dostają skrzydeł i fantastycznie się bawią.

A więc Urszula Dudziak, feministka?

Zdecydowanie! Na tym polu mamy w Polsce jeszcze bardzo wiele do zrobienia. Dlatego założyłam sobie pewną misję. Chcę powiedzieć kobietom, tym trochę młodszym ode mnie, w moim wieku i starszym, żeby nie myślały, że nic ich już w życiu dobrego nie czeka. Patrzcie na mnie: napisałam książkę, nauczyłam się grać na gitarze, gram w tenisa, wyglądam fantastycznie, a będę miała w przyszłym roku 70 lat! Jestem wielką optymistką i właśnie tędy droga, bo radosnemu człowiekowi wszystko sprzyja. Nie zawsze, bo życie to przecież sinusoida, ale przy takim podejściu, z dystansem odbiera się nawet porażki.

Można gdzieś jeszcze, poza kortem, zobaczyć Panią w stroju sportowym?

Rekreacyjnie jeżdżę na rowerze, skaczę na trampolinie i skakance. Nie mam samochodu, biegam po mieście na piechotę albo jeżdżę tramwajami. To często rodzi zabawne sytuacje. Jednego razu podszedł do mnie facet i pyta zdziwiony: „Pani Dudziak, pani w tramwaju?”. Ja na to: „Inaczej nie spotkałabym pana”. Takie rozmowy w tramwajach i na ulicach w ogóle mnie nie męczą. Nie jestem Dodą czy Edytą Górniak, to inny wymiar popularności. Mój artystyczny dorobek, moje zachowanie i osobowość - bo przecież jestem fajna - to wszystko sprawia, że trudno się do mnie przyczepić, a na tym polega robienie skandalu. Zupełnie nie ma mnie w tabloidach. O, przepraszam, raz byłam na okładce takiego pisemka. Jego dziennikarz podszedł do mnie i pyta: „Czy zazdrości pani Michałowi Urbaniakowi, że nagrał płytę z Milesem Davisem?”. Nie rozumiałam, dlaczego miałabym być zazdrosna. Żartując odpowiedziałam, że nigdy mu tego nie wybaczę. No, a okładka pisma krzyczała: „Urszula Dudziak nigdy nie wybaczy Michałowi Urbaniakowi”. Pierwsze skojarzenie odsyłało, oczywiście, do naszego rozwodu.

„Papaya” to hymn turnieju Baba Cup. Fani nie wyobrażają sobie koncertu bez tego kawałka. Ma Pani ochotę z wdziękiem tupnąć nogą i powiedzieć: „Dość!”?

Dziwiłam się Bobby’iemu McFerrinowi, kiedy ktoś poprosił go o zaśpiewanie „Don’t worry, be happy”, a on powiedział, że nigdy w życiu. Autentycznie nie znosi tego utworu. Ja podchodzę do tego inaczej. „Papaya” to nasze dziecko, jak więc mogłabym je odrzucić? Po kilku latach śpiewania byłam nim zmęczona. Próbowałam utwór urozmaicić. W końcu postanowiłam odłożyć go na chwilę i wtedy właśnie wybuchła ta filipińska euforia. Dziś „Papaya” ma dla mnie inny wymiar. Coś w niej musi być zakodowane, coś transcendentnego. Stała się nieśmiertelna, a powstała spontanicznie, gdy jechaliśmy z Michałem Urbaniakiem samochodem.

W autobiografii „Wyśpiewam wam wszystko” otwarcie pisze Pani o przygodnych miłostkach, wielkiej miłości, o swoim pociągu do hazardu, o alkoholizmie byłego męża. Jest coś, czego Pani nie wyśpiewała?

To rzeczy dotyczące innych ludzi. Jestem daleka od wydawania sądów. Gdybym napisała o bliskich rzeczy, których sama nie oceniam, to czytelnicy mogliby je źle pojąć, a wtedy stałaby się krzywda tym opisywanym postaciom. Ale i tak napisałam bardzo dużo. Przed tą szczerością przestrzegały mnie nawet córki. Mika jest introwertyczką, ona pierwsza zapytała: „Mamo, jesteś pewna, że chcesz pisać o tym wszystkim?”. Kasia ma inny charakter, momentami nawet mnie podpuszczała, ale w pewnym momencie i ona spytała, czy chcę pokazać aż tyle z mojego życia. Niczego się nie wstydzę, choć piszę też o swoich błędach. Dostaję mnóstwo wiadomości. Czytelnicy chcą więcej i ja chcę więcej. Wiosną ukaże się druga część moich zapisków. Tam opowiadam wiele nowojorskich historii. Na przykład o tym, jak było mi ciężko po rozstaniu z mężem. Żeby przetrwać, musiałam wtedy znaleźć zwykłą pracę. Zarabiałam 250 dolarów tygodniowo. Sprzedawałam wzmacniacze Sovtek rosyjskiej produkcji, wypuszczane na rynek amerykański. Wtedy, w latach 80., pierwszy raz zetknęłam się z komputerem. Byłam jedyną Europejką wśród całej rzeszy pracowników. Większość pochodziła z Puerto Rico. Miałam dzwonić do okolicznych sklepów i oferować im zakup tych wzmacniaczy. Musiałam je zachwalać, wiedząc, że to straszne badziewie. Prawdziwa męka. W komputerze notowałam adresy sklepów, które chciały kupić sprzęt. Tuż za moimi plecami stanął szef, a ja w stresie nacisnęłam jakiś guzik i wszystkie dane zniknęły. Facet tak wrzasnął, że mi buty spadły. Wszyscy zamarli. A ja wstałam i z płaczem powiedziałam: „Wiecie, kim jestem? Wydałam 20 płyt, a „Los Angeles Times” ogłosił mnie kobietą roku!”. Wszyscy myśleli, że zwariowałam: co niby z nimi robię za takie marne pieniądze? Potem nosiłam drinki, sprzedawałam akcesoria telefoniczne. Wiedziałam, że muszę to przejść, bo to moja lekcja życia.

Amerykański sen był wtedy dla Pani nieosiągalny?

Było bardzo ciężko. W pierwszej książce nie ma o tym ani słowa. Teraz czytam swoje pamiętniki, wtedy o nich zapomniałam. Czytam i łapię się za głowę, bo okazuje się, że to pominęłam, a to było trochę inaczej... Spełniam się, pracując nad autobiografią. A pisanie mi przepowiedziano. W 1979 roku. Nie, w 1986& Nie pamiętam, mam zapisane, będzie w następnej książce. Więc astrolog, Leszek Weres, zapowiedział, że kiedy się już zmęczę, to przestanę tyle podróżować i zacznę pisać. Ale ja się wcale nie zmęczyłam!

W autobiografii czytam, że jako 4-latka uparła się Pani, żeby otwierać pochód, sypiąc kwiatki podczas procesji Bożego Ciała, choć to było nie w smak siostrom zakonnym. Na scenie też jest Pani tak zdeterminowana?

Nie wiem, co to kompromis muzyczny. Liczy się dla mnie gust, zachowanie swojej tożsamości i właśnie bezkompromisowość. Gdyby zaproponowano mi zaśpiewanie kawałka disco polo, z prymitywną melodią i głupim tekstem, nawet za milion dolarów, to bez namysłu powiedziałabym: „Nigdy w życiu!”.

Pani muzyczny mistrz, Quincy Jones, podpisał dla Pani płytę słowami: „Ursula, you are the best”. To ważne słowa czy zwykły komplement?

Moją pewność siebie trzeba odpowiednio odczytywać. Każdy, kto jest choć trochę empatyczny, zorientuje się, że żartuję, że mam do siebie dystans, że i ja czasem w siebie nie wierzę, że mam kompleksy, że się boję, a przed całym światem gram kobietę zdecydowaną. Te słowa to było dla mnie coś pięknego. Jones jest geniuszem, swoją miłością do muzyki chce obdzielić innych. Myślę, że takie dedykacje pisze wielu osobom.

Jakie to kompleksy?

Wolałabym być bardziej zorganizowana, czasem też nie dotrzymuję słowa. Obiecywałam napisać autobiografię już dziesięć lat temu, ukazała się w zeszłym roku Czuję się słaba, kiedy jestem wśród ludzi niesamowicie erudycyjnych.

Co do dotrzymywania słowa, planowała Pani wspólne występy z córkami, doczekamy się tego?

Żartując tłumaczę się, że one nie chcą ze mną śpiewać. Tak naprawdę muszą najpierw ustabilizować się jako artystki, dopiero potem możemy robić coś razem. Zwłaszcza Mika panicznie boi się, że ludzie mogą posądzić ją o to, że wjeżdża gdzieś na moich plecach. Trudno mi to zrozumieć, przecież gdyby nie miała talentu, nie pomogłoby jej żadne nazwisko.

Podczas koncertu w Waszyngtonie w Pani kierunku poleciały gwizdy i puszki po piwie. To w 1987 roku. Zdarzyło się tak jeszcze kiedyś?

Nigdy więcej. Teraz się z tego śmieję, mówiąc, że to takie owacje na stojąco: wszyscy wstali i wyszli, ale wtedy byłam zawstydzona i przybita. To był chwilowy cios. Podczas koncertów bywa różnie. Pewnego razu zrobiłam sobie eksperyment na publiczności. Podczas solowej trasy koncertowej wylądowałam w malutkiej niemieckiej miejscowości. Występ zaplanowano na 16.00. Krótko przed nim w pobliskim kościele odbywała się msza, ludzie prosto z niej przychodzili na koncert. Z ciekawości albo z nudy, bo większość z nich w ogóle nie znała się na muzyce. Stanęłam przed nimi i zastanawiałam się, co mam zrobić, co zaśpiewać, jak ich zażyć. Wstałam, wzięłam mikrofon i wrzasnęłam na całe gardło. Byli w szoku, po chwili salę opanował nerwowy śmiech 300 osób. Powoli przyzwyczaiłam ich do swojego stylu. Na koniec zrobiłam taki show, że wrzeszczeli razem ze mną. Kiedy przyjechałam za rok, poprosili: „Niech Pani dzisiaj zawrzeszczy”. Lubię zaskakiwać. Może to trochę agresywne, ale w ten sposób chcę przygotować moich słuchaczy do wyjątkowej artystycznej podróży.

Teczka osobowa

Urszula Dudziak

  • Wokalistka jazzowa i kompozytorka. Zaczęła śpiewać jeszcze w liceum, zainspirowana głosem Elli Fitzgerald.
  • Na scenie zadebiutowała w 1958 roku. W latach 60. grała w zespole Krzysztofa Komedy i śpiewała z orkiestrą Edwarda Czarnego.
  • Oryginalny styl, oparty na znanej w jazzie technice scat, wsparty możliwościami, jakie daje elektronika, wypracowała współpracując z Michałem Urbaniakiem.
  • Michał Urbaniak był mężem artystki. W 1973 r. razem wyjechali do Nowego Jorku. Tam urodziły się ich córki - Mika i Katarzyna. Para rozwiodła się w latach 80.
  • Wokalistka nagrała około 50 płyt.
  • Jej piosenka „Papaya” z 1976 r. stała się w 2007 r. hitem na Filipinach, gdzie stworzono do niej charakterystyczny taniec papaya dance.
Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski