Rozmowa z MONIKĄ KUCZYNIECKĄ, plastyczką, autorką filmów animowanych
<!** Image 2 align=right alt="Image 146452" sub="Fot. Archiwum M. Kuczynieckiej">Rozmawiamy po rozdaniu Orłów, nobilitujących nagród filmowych. Zastanawiała się Pani, czy orzeł z plasteliny też wysoko poleci?
Jakoś specjalnie o tym nie myślałam i nawet nie chodzi o to, jak wysoko mierzę, ale ja po prostu tak do końca nie wiem, czy powinnam się wpisywać w nurt typowo filmowy. On się u mnie pojawił trochę po drodze, bo z plasteliny, którą się zajmuję, oprócz ruchomych obrazów, robię przecież różne inne rzeczy...
Na przykład?
Teraz pracuję nad zilustrowaniem okładki nowego, wychodzącego w kwietniu albumu Czesława Mozila. Robię też ilustracje do książeczki, która będzie dołączona do płyty. To fantastyczne, bo robię to, co lubię, czyli bawię się kolorem i eksperymentuję z formą. A praca nad ilustrowaniem piosenek jest naprawdę ciekawym i wciągającym zajęciem. Myślę, że taki będzie też nowy album: ciekawy i wciągający. Ale więcej nie powiem, bo mi przed premierą nie wolno! (śmiech)
<!** reklama>Ale to nie pierwsza współpraca z Czesławem Mozilem, pani film „Ucieczka”, wybrany właśnie na portalu filmowym Stopklatka.pl OFF-owym Odkryciem Roku, powstał do jego piosenki „Ucieczka z wesołego miasteczka”.
To, że moja animacja wygrała w kategorii odkrycie roku, jeszcze chyba do mnie nie dociera, tak szybko to wszystko się stało! A zaczęło się od muzyki Czesława, która od razu uruchomiła we mnie pewne obrazy, tak że zapragnęłam ją zilustrować. To był taki rodzaj ciśnienia, determinacji, że wiedziałam - muszę to zrobić! Jakbym czuła, że plastelina pasuje do muzyki Czesława.
Miasteczko, o którym Czesław Śpiewa, jest w miarę przyjazne, ale z tego filmowego też bym uciekła! Jak ulice, to albo Pusta, albo Licha i ci straszni mieszczanie, przed których wzrokiem i językami nikt się nie obroni. Brrr...
Niczego sobie z góry nie założyłam, bo nie robię wcześniej scenopisu. Często nawet zaczynam jakby od środka, a na wszystko nakładają się obrazy, którymi myślę i gra skojarzeń. W przypadku „Ucieczki” najbardziej inspirująca była oczywiście muzyka. Działałam więc raczej podświadomie, ale miałam takie, nazwijmy to prześwity, na które składały się też własne przeżycia.
Nie jest to, mam nadzieję, portret Mroczy, z którą jest Pani związana?
No nie, unikałabym takich dosłowności. Jednak mojemu powrotowi tam po studiach w Poznaniu towarzyszył, jak wielu absolwentom ASP, pewien problem oswojenia się z rzeczywistością. I ten film to rodzaj syntezy, gdzie moje osobiste doświadczenia dopełniają się obserwacjami innych ludzi czy zdarzeń, na które jednak patrzę na ogół z przymrużeniem oka. Nie chciałabym, żeby zabrzmiało to jakoś prześmiewczo, bo nie chcę nikogo obrazić, ale często to, co tworzę, powstaje na zasadzie żartu.
Tylko dlaczego bawi się Pani plasteliną, która brudzi i włazi za paznokcie?!
(Śmiech) Patrzę właśnie na swoje paznokcie i też mi to przeszkadza, z tym, że plastelina wspaniale mi te uciążliwości wynagradza. Nic nie zastąpi radości, jaką odczuwam po kilku godzinach pracy, gdy mogę zobaczyć kilka sekund świeżej animacji. Samo lepienie, mieszanie kolorów to już jest frajda, a dochodzi do tego świadomość, że na swój sposób kreuję nową rzeczywistość i jeszcze ją ożywiam!
Trochę jak demiurg?
Wiem, że brzmi to patetycznie, ale ja bardzo poważnie podchodzę do plasteliny! Choć zaczęło się niewinnie, bo w dzieciństwie...
Większość jednak z tego wyrasta!
A we mnie ta miłość do plasteliny pozostała i ugruntowała się, gdy miałam okazję zrobić plastelinową pracę dyplomową w bydgoskim liceum plastycznym, czyli ilustracje do wierszy Brzechwy i Tuwima. A potem były studia na ASP w Poznaniu, gdzie przez przypadek trafiłam na animację. Choć, prawdę mówiąc, ja nie wierzę w przypadki... Znalazłam się wśród pięciu osób na roku nie mając o animacji zielonego pojęcia, ale gdzieś głęboko marzyłam o tym, że kiedyś poruszę lepione przeze mnie postaci. Po pierwszych dwu latach studiów, kiedy wykonywałam kilkusekundowe, ale dość dla mnie męczące ćwiczenia rysunkowe, przyszedł czas plasteliny. Z wielkim szacunkiem jednak odnoszę się do wszystkich animatorów posługujących się klasycznym rysunkiem przy tworzeniu filmów animowanych.
Plastelina to mniej żmudna dłubanina?
Niektórzy mówią, że wcale nie, ale ja tego nie odczuwam. Najpierw lepię, potem postać w każdej fazie ruchu fotografuję i montuję za pomocą komputera. Czasami jedna sekunda składa się z 24 klatek, ale bywa że z 12 czy 8 - zależy, jaki ruch chcę pokazać. Najważniejsza jest satysfakcja, że sama tym steruję i mam pewnego rodzaju władzę nad stworzonymi przez siebie postaciami. I chociaż doceniam ogromne możliwości techniki komputerowej, jej zbytnią ingerencję uważam za pójście na łatwiznę, więc pozostanę wierna animacji tradycyjnej. Tak jak plastelinie, nawet jeśli nie wykluczam trochę innego jej użycia. Na razie bawię się małą formą i kreuję kolorowy świat, ale może kiedyś zrobię coś z szaroburej plasteliny ociosanej nożem? Chciałabym wielu rzeczy jeszcze spróbować, a każdy film to kolejna możliwość - również przekazania czegoś innym i jeśli odbiór tego jest pozytywny, to dodaje skrzydeł!
Ciężka plastelina wysokim lotom więc nie przeszkadza, ápropos jak ciężka?
Średnio kilkanaście kilogramów na jeden projekt. Ostatnio kupiłam 34 kilogramy! Nie potrzebuję tyle od razu, ale, tak jak malarz ciągle kupuje farbę, bo chce otaczać się materiałem, z którego tworzy, tak ja pracuję wśród góry plasteliny. Lubię jej konsystencję, różnobarwność... Wie pani, że każdy kolor jest inny w dotyku?
Teczka osobowa
Monika Kuczyniecka ukończyła PLSP im. Leona Wyczółkowskiego i Wydział Komunikacji Multimedialnej ASP w Poznaniu. Dyplom w I Pracowni Filmu Animowanego zrobiła w 2007 r., a film dyplomowy pt. „Tramwaj” zdobył kilka nagród, m.in., na Międzynarodowym Festiwalu Młodego Kina w Warszawie. Zrealizowała animowany teledysk do utworu „Bang bang” zespołu Voo Voo, a wyreżyserowana przez nią do piosenki Czesława Mozila animacja „Ucieczka” została przez prestiżowy portal filmowy Stopklatka.pl uznana za OFFowe Odkrycie Roku Internetowych Nagród Filmowych 2010.