Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie rozumiemy już, że wolność słowa nie oznacza, że wolno mówić, co ślina na język przyniesie

Jarosław Reszka
Jarosław Reszka
Obrazek ze środowej sesji Rady Miasta Bydgoszczy - tuż po zerwaniu obrad
Obrazek ze środowej sesji Rady Miasta Bydgoszczy - tuż po zerwaniu obrad Filip Kowalkowski
Jako człek, który prowadził w życiu sporo debat, wiem, czym grozi formuła wędrującego mikrofonu.

[break]
Zwłaszcza gdy temat zatrąca o politykę - a rzadko który nie zatrąca - i gdy wśród debatujących są ludzie władzy, wędrujący mikrofon jest wyrokiem śmierci dla moderatora dyskusji. Publiczne debaty jak magnes ściągają bowiem prywatnych nawiedzeńców, którzy przyczajeni czyhają na możliwość dorwania się do mikrofonu. A gdy już cel osiągną, opętanie wylewa się niczym lawa z krateru.

Najłagodniejszy objaw to wyjęcie z kieszeni dwustronicowego oświadczenia na jakiś temat, zwykle mało wiążący się z dyskutowanym, i determinacja w odczytaniu go do ostatniej linijki. Dłoń nawiedzonego kurczowo zaciska się na mikrofonie. Nie sposób go z tej dłoni wyjąć. Można jedynie wyłączyć nagłośnienie. Kto ogląda ostatnimi czasy migawki z Sejmu, zauważył pewnie, że i to nie załatwia sprawy. Nawiedzony w wersji unplugged tak samo uniemożliwia pracę innym, jak nawiedzony pod napięciem.

Wiedząc o tym wszystkim, niespecjalnie kibicowałem części społeczności Białych Błot, która walczyła o możliwość swobodnego zabierania głosu na sesji Rady Gminy. Takie działania z reguły zyskują otoczkę walki z tyranią o wolność i demokrację. Natomiast de facto często bardziej służą forsowaniu prywaty niż publicznemu dobru. Demokrację, jeszcze raz to podkreślam, mamy przedstawicielską. I jeśli ktoś z obywateli zauważył, że jego przedstawiciel - na przykład radny - spisuje się kiepsko, to powinien starać się go odwołać, a nie na siłę wskakiwać w jego buty.

Ostatnio zresztą kłopot z wolnymi głosami na różnych szczeblach demokracji staje się coraz poważniejszy. Obyczaje w tym zakresie spsiały dokumentnie. Obserwując, jak zachowuje się świecznik, coraz więcej ludzi uważa, że ma prawo wykrzykiwać pod adresem bliźnich, co tylko ślina na język przyniesie.

Doświadczył tego w środę reporter „Expressu”. Zdarzenie miało miejsce na sesji Rady Miasta Bydgoszczy, podczas której rządząca koalicja chciała uzupełnić porządek obrad o projekt apelu, wzywającego prezydenta miasta do wykonywania wyroków Trybunału Konstytucyjnego. Na wieść o tym radni PiS postanowili zerwać obrady, a ich sympatycy z galerii dla publiczności wspierali ich, gromko wykrzykując hasła z repertuaru „Bolszewia!” i „Szmaty!”. Gdy reporter zwrócił się do jednego z zapiewajłów z prośbą, by przeniósł się na dół, bo zagłusza wystąpienie przewodniczącego klubu PiS, to krzykacz zrazu zmierzył go groźnym spojrzeniem. Po chwili zaś zmienił repertuar na: „Patrzcie, jak chcą nam zamknąć usta!”. Opisuję to z przymrużeniem oka, choć nie jest to temat do żartów. Skoro dziś w miejscach publicznych tolerowane są obelgi i inwektywy, to jutro być może dojdzie do rękoczynów. Dlatego wdzięczny byłbym strażnikom miejskim, gdyby chroniąc ratusz, zwracali także uwagę na to, co dzieje się podczas sesji rady. Chowanie głowy w piasek w imię świętego spokoju nic tu nie da.

Na zakończenie coś z innej beczki. Pisaliśmy ostatnio o tym, że ratusz uruchamia zintegrowany, dostępny w Internecie system zarządzania cmentarzami komunalnymi. Bardzo dobrze, że XXI wiek dotrze także na największy bydgoski cmentarz - na Wiślanej. Szkoda tylko, że pompy są tam wciąż z XIX wieku, a wody w pompach tyle, co kot napłakał. Wstyd żywych tak dręczyć!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!