Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie chcę być celebrytą. Rozmowa o muzyce klasycznej i kobietach

Z pianistą Michałem Szymanowskim* rozmawia Tomasz Skory
Wiele miłosnych historii ma swój początek na koncercie - słuchaczka zakochuje się w wykonawcy lub odwrotnie. Znam osobiście kilka takich przypadków. Może taka reklama zachęciłaby młodych ludzi do chodzenia na koncerty muzyki klasycznej?

Chyba Cię trochę zaskoczyłem, gdy zaproponowałem temat rozmowy… „muzyka i kobiety”?
Trochę tak, zwłaszcza, że było to zaraz po konkursie chopinowskim. Zainteresowanie mediów tym wydarzeniem było ogromne, ale w zdecydowanej większości dziennikarze pytali głównie o moje odczucia po konkursie - jak mi się grało, jaka była atmosfera, czy jak oceniam swoje i innych występy. Pytań o kobiety się nie spodziewałem (śmiech).

W takim razie zacznijmy! Nie masz chyba zbyt wielu koleżanek po fachu…
Dlaczego nie? Pianistek jest wiele i niektóre z nich to wielkie artystki, jak choćby Martha Argerich czy Maria Joao Pires. W jury wspomnianego już konkursu chopinowskiego przewodniczącą była przecież też kobieta, prof. Katarzyna Popowa-Zydroń. Myślę, że mimo dużej dominacji mężczyzn, na przestrzeni wieków fortepian zawsze był reprezentowany także przez płeć piękną. Sztandarowe są postacie Marii Szymanowskiej czy Clary Schumann - wirtuozek epoki romantyzmu.

Jednak na listach laureatów konkursów przeważają panowie.
Może jest tak dlatego, że, wbrew pozorom, jest to trudny, obciążający fizycznie zawód? To niejednokrotnie wielogodzinne próby, ćwiczenia, częste wyjazdy, męczące tournee, więc potrzebny jest silny charakter, wytrzymałość, upór. Może to stereotypowe, ale cechy te kojarzymy przeważnie z pierwiastkiem męskim. Z drugiej strony, choć zabrzmi to trywialnie, wydaję mi się, że mężczyźni grający na fortepianie mają dość mocno rozwinięty pierwiastek kobiecy. Taką ponadprzeciętną wrażliwość, o którą zazwyczaj mężczyzn się nie podejrzewa. Z kolei kobiety na odwrót - muszą być bardziej twarde, „męskie”, zwłaszcza grając witalistyczne utwory, np. Prokofiewa czy Bartoka. Czasem mam więc wrażenie, że pianistki są bardziej męskie od innych kobiet. Nie wszystkie oczywiście, ale jest trochę takich „twardzielek”.

Wspominałeś o Clarze Schumann, porozmawiajmy więc o kompozytorkach. Tu jednak nie da się ukryć, że było ich w historii znacznie mniej niż mężczyzn kompozytorów. Wiesz może z czego to wynika?
To trudne pytanie i nie czuję się ekspertem, żeby wyrokować, ale myślę że wynikało to z uwarunkowań kulturowych. Kobietom nie wypadało być kompozytorkami - było to w złym tonie. W innych dziedzinach podobnie - znasz jakąś malarkę albo rzeźbiarkę z renesansu, baroku, klasycyzmu? Z pewnością nie jest to kwestia tego, że kobiety nie miały nic do powiedzenia poprzez muzykę. Przychodzi mi teraz do głowy na przykład Hildegarda z Bingen - kompozytorka, mistyczka, bardzo oświecona osoba. Żyła i tworzyła w głębokim średniowieczu, czyli w czasach dalekich od równouprawniania, a mimo to była bardzo aktywna, komponowała, pisała, tworzyła. Oczywiście Hildegarda jest wyjątkiem, ale im bliżej naszych czasów, tym więcej kobiet - kompozytorów. Wśród znanych Polek do głowy przychodzi mi choćby Grażyna Bacewicz.

A co z dyrygentkami?
Wciąż panuje stereotypowe myślenie, że jest to zawód zarezerwowany dla mężczyzn. Na pewno nie jest to zajęcie dla każdej kobiety - to życie na walizkach, duży stres, konieczność nawiązania kontaktu z zespołem orkiestrowym, zdobyciem jego szacunku i zaufania. Myślę, że to ostatnie może stanowić problem, bo w praktyce kobiecie dużo trudniej niż mężczyźnie zdobyć autorytet wśród orkiestry. Całe szczęście czasy się zmieniają, jest coraz więcej kobiet na kierowniczych stanowiskach. Świetnym przykładem kobiecego sukcesu na stanowisku dyrygenta jest Agnieszka Duczmal, szefowa Orkiestry Kameralnej Polskiego Radia „Amadeus”. Przedstawicielek płci pięknej pośród dyrygentów jest coraz więcej i myślę, że to dobrze, bo wprowadza pewne urozmaicenie do branży.

Przyszła pora na bardziej osobiste pytania. Zacznijmy od tego, które zdeterminuje dalszy bieg rozmowy. Masz ukochaną?
Tak! Mam wspaniałą żonę Sarę. Mamy też prawie dwuletniego syna Stasia.

Poznaliście się dzięki muzyce?
Nie i bardzo się z tego cieszę, bo nie wpłynęło to na naszą relację. Sporo jest takich przypadków, że ktoś wpierw zakochuje się w czyjejś grze, a dopiero potem poznaje wykonawcę jako człowieka. Sara nie kocha mnie dlatego, że gram, a ja jej za to, że napisała książkę. Myślę, że to dobrze rokuje na przyszłość. Kochamy się za to, jakimi jesteśmy, a nie, co robimy. Chociaż muszę przyznać, że poznaliśmy się w dość zaskakujących okolicznościach, w pociągu. Było to niedługo po Międzynarodowym Konkursie im. I. J. Paderewskiego w Bydgoszczy w 2011 roku. Zająłem wtedy trzecie miejsce, otrzymałem nagrodę dla najlepszego Polaka i wiele nagród w postaci koncertów. Grałem między innymi w Belwederze dla pary prezydenckiej. Dzień po koncercie wracałem pociągiem z Warszawy do Bydgoszczy i tam poznałem Sarę.

Zabierasz ją teraz ze sobą na koncerty?
Jeśli jest taka możliwość, to bardzo chętnie. Ale nie jest to takie proste. Sara też pracuje, podróżowanie z małym dzieckiem wymaga wiele wysiłku, a nie zawsze taki wyjazd jest tego wart. Nie ma sensu zabierać ze sobą rodziny, jeśli nie ma się dla niej czasu, np. podczas tournee, kiedy prawie codziennie nocuje się w innym miejscu. Ale gdy okoliczności są sprzyjające, to staramy się podróżować razem. W większości przypadków jeżdżę jednak sam. Sara bardzo mnie wspiera i rozumie specyfikę tego zawodu. Na szczęście moje wyjazdy nie są też strasznie długie, zwykle to parę dni.

Jakiej muzyki słucha Sara? Przekonałeś ją do muzyki poważnej?
Nie musiałem, bo zawsze była ona obecna w jej życiu. Też grała kiedyś na fortepianie, ukończyła pierwszy stopień szkoły muzycznej. Myślę, że mogłem przybliżyć jej trochę mniej znane oblicza muzyki klasycznej, nauczyć bardziej krytycznego słuchania, oceniania wykonania, wskazywania różnic interpretacyjnych. Pewnie mimowolnie wszczepiłem jej trochę analitycznego bakcyla, nie odbierając - mam nadzieję - przyjemności ze słuchania. Natomiast ja jej zawdzięczam powolny proces poznawania muzyki rozrywkowej, o której do niedawna za dużo nie wiedziałem. Byłem ignorantem, ale nie wynikało to z mojej złej woli, tylko z braku styczności z tą muzyką. Spędzając większość czasu pośród dźwięków, czy to przy fortepianie, czy studiując partytury, w czasie wolnym mam nieraz ochotę od muzyki odpocząć. Sara pomogła mi nadrobić zaległości, ale do dziś to ona lepiej zna się na tych rzeczach. Mówi „o, to jest taki zespół, grają taki kawałek”, a ja zwykle mogę tylko stwierdzić „to jest G-dur, a to C-dur” (śmiech).

A czy jest jakiś rodzaj muzyki, której nie lubisz?
Nie lubię złej muzyki, a każda muzyka może być zła: klasyczna, jazzowa, rockowa… Oczywistym jest, że zaczynając od najbardziej wysublimowanych przejawów muzyki, jestem bardzo wymagającym słuchaczem i nie zadowalam się byle czym. Nie znoszę miernoty i prymitywizmu.

Zespół „Weekend”?
(śmiech) Nie słucham, ale nie przeszkadza mi, że ludzie czerpią z tego radość.

Czyli nie przeszkadzałoby Ci, gdyby Twoja żona była fanką?
Nie byłaby wówczas moją żoną! (śmiech) Są pewne rzeczy, które się wykluczają. Przeciwieństwa się przyciągają, ale czy tak odległe galaktyki? Chyba nie.

W takim razie zmienię wątek. Powiedz, pianiści mają wzięcie?
Hmm, mogą mieć. Podczas koncertu pianista jest gwiazdą wieczoru, zazwyczaj elegancko ubrany, przy ładnym instrumencie, swoją grą porusza emocjonalne struny. Myślę, że to atrakcyjne dla płci przeciwnej. W pewnym sensie bycie pianistą jest prestiżowe. Pianista-solista zwraca na siebie uwagę, jest w centrum zainteresowania, nie jest anonimowy. A gdy pięknie gra - zdobywa serca słuchaczek. Wiele miłosnych historii ma swój początek na koncercie - słuchaczka zakochuje się w wykonawcy lub odwrotnie. Znam osobiście kilka takich przypadków. Może taka reklama zachęciłaby młodych ludzi do chodzenia na koncerty muzyki klasycznej? (śmiech)

A muzycy klasyczni mają takie fanki, które ustawiają się pod hotelami, piszczą, polują na autografy?
Z tym piszczeniem to przesadziłeś (śmiech). Oczywiście, nie jest to taki fanklub, jaki mają piłkarze czy przystojni aktorzy, ale pianiści też mają swoich wielbicieli i wielbicielki. Myślę, że sam mam w Bydgoszczy coś na kształt fanklubu. To grupa osób, która bardzo się interesuje moimi muzycznymi poczynaniami i ilekroć gram w Bydgoszczy czy okolicach, zawsze licznie przychodzą na moje koncerty. To jest bardzo miłe, dzięki takim fanom czujemy się potrzebni.

W naszej świadomości funkcjonuje stereotyp, że muzyk to zwykle postać barwna, im bardziej kontrowersyjna, tym lepiej…
Rzeczywiście, taki mit artysty rockowego, który pije, bierze dragi i co koncert ma nową kochankę. Mam na ten temat nawet swoją teorię. Wydaje mi się, że im większy rozdźwięk między euforią na koncercie a ciszą po nim, tym większe niebezpieczeństwo wejścia w nałóg. Podczas występu są ogromne emocje, stres, ale i reakcje ludzi, brawa, czasem nawet owacje na stojąco. Po koncercie natomiast emocje opadają powoli, zostajemy z nimi sami, spędzamy samotną noc w hotelu czy wracamy po nocy do domu. Następuje pewna pustka po euforii koncertowej. Gdy człowiek nie potrafi sobie poradzić z tą różnicą, to zaczyna wariować. Stara się za wszelką cenę zapełnić czymś tę pustkę i stąd biorą swój początek różnego rodzaju nałogi - ucieczka w alkohol, seks czy narkotyki. Nie jestem celebrytą, ale jeśli na mój koncert przychodzi tysiąc czy nawet pięć tysięcy osób, ludzie biją brawa na stojąco, a po chwili siedzę sam w aucie lub mam zasnąć w pokoju hotelowym, to jest to niesamowity przeskok. Powiem szczerze, po każdym koncercie nie mogę spać do drugiej - trzeciej w nocy, czasem w ogóle. To są takie emocje.

A miałeś takie momenty, że po koncercie chciałeś sobie zaszaleć, odreagować?
Są różne sposoby na odreagowanie, nie trzeba od razu nie wiadomo jak szaleć. Można iść na basen, do sauny, poczytać książkę, wypić melisę (śmiech). Ja po koncertach bardzo lubię gdzieś wyjść, spotkać się ze znajomymi, porozmawiać, wypić piwo, potańczyć, ale nie zawsze jest taka możliwość. Zawsze z utęsknieniem czekam też na spotkanie z rodziną. Uwielbiam koncerty i to uczucie euforii, które im towarzyszy, ale wydaje mi się, że dość mocno stąpam po ziemi. Nigdy nie chciałem być gwiazdą, nie mam takich ambicji, by ludzie mnie uwielbiali. Moim celem było zawsze dobre granie i doskonalenie swoich umiejętności. To jest to, co chciałbym robić przez całe życie, by gdzieś pod jego koniec móc stwierdzić, że faktycznie dałem z siebie wszystko.

Myślę, że to będzie piękna puenta tej rozmowy.
Ciekawe, co na to czytelnicy. Panie pewnie wolałyby wolnego strzelca, który powiedziałby, że uwielbia jak na koncercie rzucają w niego stanikami. A ja mam żonę, dziecko i jestem tylko nudnym pianistą (śmiech).

Michał Szymanowski

Jeden z najbardziej obiecujących polskich pianistów młodego pokolenia. Absolwent Akademii Muzycznej w Bydgoszczy oraz Hochschule für Musik Hanns Eisler w Berlinie. Laureat 16 ogólnopolskich i 7 międzynarodowych konkursów, m.in. Ogólnopolskiego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina w Warszawie i Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Ignacego Jana Paderewskiego w Bydgoszczy. Koncertował, m.in. w Pałacu Narodów ONZ w Genewie, dla papieża Benedykta XVI w Watykanie, dla pary prezydenckiej w Belwederze oraz w filharmoniach na całym świecie.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Co włożyć, a czego unikać w koszyku wielkanocnym?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera