[break]
Mimo uchybień bydgoscy strażnicy zostali ocenieni pozytywnie. Stwierdzone nieprawidłowości dotyczyły dwóch spraw. - Kontrolerzy mieli zastrzeżenia do tego, że nie wszyscy nasi pracownicy odbyli kursy początkowe. Wyjaśniliśmy, że szkoleniem nie zostali objęci tylko byli policjanci. Mieliśmy do tej decyzji pełne prawo i NIK przyjęła nasze tłumaczenia - mówi Arkadiusz Bereszyński, rzecznik prasowy bydgoskiej straży miejskiej. - Drugie uchybienie dotyczyło złego zaszeregowania kilkunastu pracowników. Wprowadziliśmy korekty w umowach o pracę jeszcze w trakcie kontroli.
PRZECZYTAJ:Na E-Palaczy nie Ma jeszcze rozporządzeń [ROZMOWA]
Za dużo mandatów?
Kontrolerów NIK zaniepokoił też fakt, że w 2012 roku jednym z głównych mierników skuteczności działań bydgoskiej straży było osiągnięcie 3,1 mln zł dochodu z mandatów. „Tak określony miernik mógł spowodować nadmierną koncentrację działań SM na ujawnianiu wykroczeń komunikacyjnych, w celu zwiększenia dochodów budżetowych miasta poprzez nakładanie mandatów z fotoradarów, ze szkodą dla skuteczności realizacji innych zadań” - czytamy w raporcie NIK.
Obawy te znalazły odzwierciedlenie w rzeczywistości. Ponad 30 proc. wszystkich wykroczeń - i to nie tylko drogowych - zostało ujawnione dzięki fotoradarom. - Musimy uwzględniać dochody z mandatów w budżecie. Nie byliśmy skupieni na wystawianiu mandatów. Od wielu lat zdecydowanie częściej interwencje kończą się upomnieniem, a nie mandatem - broni straży Arkadiusz Bereszyński.
Prawie jak w Rzeszowie
Faktycznie, bydgoska straż miejska nie jest zbytnio restrykcyjna. Z raportu NIK wynika, że ponad połowa (52,8 proc.) interwencji zakończyła się pouczeniem. Dużo mniej pobłażliwi okazali się municypalni z Wrocławia. Tam ponad 82 proc. interwencji kończy się mandatem. Najrzadziej po bloczek mandatowy sięgają strażnicy w Rzeszowie. Tam 69 proc. interwencji kończy się na zwykłym pogrożeniu palcem.