Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Najpierw zniknął, potem umarł

Redakcja
Czy można zgubić pacjenta na oddziale? Oczywiście, bo pacjenci się gubią. Czy można go po 10 godzinach znaleźć martwego w ubikacji? No jasne, ponieważ chorzy umierają. I kto jest winny? Pacjent - bo palił papierosy.

Czy można zgubić pacjenta na oddziale? Oczywiście, bo pacjenci się gubią. Czy można go po 10 godzinach znaleźć martwego w ubikacji? No jasne, ponieważ chorzy umierają. I kto jest winny? Pacjent - bo palił papierosy.

<!** Image 2 align=right alt="Image 36465" sub="Kiedy Bożena Kulpińska dotarła na szpitalny oddział, ciało męża było już w czarnym worku. Nikt nie umiał jej powiedzieć, o której nastąpił zgon i dlaczego nie udzielono mężowi pomocy na czas.">48-letni Jan Kulpiński pod koniec kwietnia tego roku znalazł się na Oddziale Endokrynologii i Diabetologii Szpitala Uniwersyteckiego w Bydgoszczy z powodu zasłabnięcia. Po kilku dniach poczuł się lepiej i miał być wypisany do domu. 4 maja około godz. 13.30 jego żona odebrała dziwny telefon ze szpitala. Pamięta, że rozmowa przebiegała mniej więcej tak:

- Czy mąż jest w domu?

- Nie. A co się stało?

- Nie możemy go znaleźć na oddziale.

- A szukaliście w ubikacji? Może tam zasłabł?

- Szukaliśmy. Dwa razy. Nie ma go.

Ciało w czarnym worku

Dwie godziny później Bożena Kulpińska jest już w szpitalu i podejmuje poszukiwania na własną rękę. Szuka na oddziale i w parku. Od pacjenta leżącego w tej samej sali dowiaduje się, że mąż około 11.15 wyszedł na korytarz. Był w piżamie. Dokąd się udał? Nie wiadomo. Na łóżku i w szafce zostawił wszystkie swoje rzeczy. Ubranie, dokumenty i pieniądze. Żona zaczyna się zastanawiać: gdyby chciał opuścić szpital, zabrałby odzież; gdyby poszedł do szpitalnego sklepiku, wziąłby pieniądze.

Ze szpitala kobieta idzie do komisariatu policji i zgłasza zaginięcie męża. Dyżurny obiecuje, że do szpitala zostanie wysłany patrol. Około godz. 20.30 dzwoni do niej policjant i mówi, że wizyta w szpitalu nic nie dała. Godzinę później Bożena Kulpińska znowu odbiera telefon ze szpitala:

- Mąż się znalazł. Był w ubikacji na oddziale. Przykro nam, ale nie żyje...

Kiedy Bożena Kulpińska dotarła na miejsce, ciało męża znajdowało się już w czarnym worku. Nikt z personelu medycznego nie umiał jej powiedzieć, o której nastąpił zgon i dlaczego nie udzielono mężowi pomocy na czas.

Wszczęte przez policję śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci pacjenta Jana Kulpińskiego umorzono po 5 miesiącach. Sekcja zwłok została wykonana w Zakładzie Medycyny Sądowej, w tym samym Szpitalu Uniwersyteckim. Nie udało się na jej podstawie nawet w przybliżeniu określić godziny zgonu, co dla wyjaśnienia okoliczności tej śmierci miałoby pierwszorzędne znaczenie. Biegła z dziedziny medycyny sądowej podpisana pod protokołem z sekcji stwierdziła jedynie to, czego można się było domyśleć bez badania - że przyczyną śmierci była „niewydolność krążeniowo-oddechowa, która rozwinęła się na podłożu samoistnych zmian chorobowych o charakterze przewlekłym”.

Niektórzy stąd uciekają

Biegła dodała we wnioskach, że najbardziej wartościowe do ustalenia czasu śmierci są dane zawarte w protokole oględzin, który spisano na miejscu znalezienia zwłok.

<!** reklama left>Protokół zawiera jednak ogólnikowe informacje. Jest w nim mowa o plamach opadowych, ale nie opisano dokładnie ich charakteru ani wniosków, które z tego można wyciągnąć.

Cały zresztą materiał śledczy zebrany przez policjantów sprawia wrażenie, jakby postępowanie przeprowadzono powierzchownie. Na podstawie wyjaśnień jednej tylko pielęgniarki przyjęto, że pacjent widziany był na oddziale nie o godz. 11.15, jak twierdzi żona, lecz o 10.00 i że oddalił się z niego samowolnie. Ta sama osoba podała, że o zaginięciu mężczyzny poinformowano lekarza dyżurnego oraz rodzinę. Policja nie ustaliła jednak jak szukano pacjenta, gdzie i z jakim zaangażowaniem.

- Oddziałowa i jej zastępczyni przeszukały toalety i oddział. Tak mi powiedziały i nie mam podstaw, by im nie wierzyć. Z tego co mi wiadomo, nie szukano gdzie indziej. Po co przeszukiwać cały szpital? Gdyby pacjent zasłabł w parku, ktoś by to na pewno zauważył i sprowadził pomoc - mówi ze spokojem prof. Roman Junik, kierownik Kliniki Endokrynologii i Diabetologii Szpitala Uniwersyteckiego. Nie pamięta już, ile razy zaglądano do toalet. - Wszystko jest w raporcie pielęgniarskim - dodaje. Podkreśla, że zmarły nie był ubezwłasnowolniony, mógł wychodzić z oddziału i nie należał do pacjentów, których trzeba by pilnować. Przyznaje jednak, że mężczyzna był ciężko chory.

Dr Stanisław Prywiński, zastępca dyrektora Szpitala Uniwersyteckiego ds. lecznictwa, po lekturze dokumentów swoje wyjaśnienia zaczyna od uwag na temat fatalnego stanu zdrowia Jana Kulpińskiego i jego uzależnienia od nikotyny.

- To nie był jego pierwszy pobyt w szpitalu. To był człowiek z zaawansowaną miażdżycą a zarazem niewydolnością wieńcową serca. Podał w wywiadzie, że nie miał pieniędzy na leki. A na papierosy miał. Dlaczego ta kochająca żona nie zabrała mu pieniędzy, żeby nie mógł sobie kupować papierosów? - pyta oburzony lekarz. Zdaniem dr Prywińskiego, personel oddziału nie ma sobie nic do zarzucenia, bo wszystko odbyło się zgodnie z procedurą. Poza tym, to normalne, że pacjenci opuszczają bez słowa szpital. Niektórzy uciekają w piżamach.

- Szpital jest od leczenia, a nie od szukania pacjentów - ucina dr Prywiński.

- Brał leki i nawet do szpitala poszedł z woreczkiem swoich lekarstw. Po jego śmierci dałam je ciotce, która bierze te same środki - dementuje zarzuty lekarza Bożena Kulpińska i nie rozumie, co papierosy mają wspólnego z zaginięciem. Jest w stanie podać, kiedy i w której aptece mąż kupował leki. Przyznaje, że palił w toalecie, a czasem wychodził przed główne wejście. Jest jednak pewna, że nie mógł opuścić szpitala. - Był zbyt słaby. Nawet do parku sam nie chodził.

Skarżył się na pielęgniarki

Bożena Kulpińska jest przekonana, że mąż zasłabł w ubikacji i leżał tam przez kilka godzin, umierając. - Skarżył się, że na pielęgniarki trzeba na tym oddziale bardzo długo czekać.

<!** Image 3 align=right alt="Image 36465" sub="Jan Kulpiński miał 48 lat. Do bydgoskiego szpitala trafił z powodu zasłabnięcia.">Oddział Endokrynologii i Diabetologii Szpitala Uniwersyteckiego. Dochodzi 13.30. Jest po obiedzie. Na korytarzu pacjenci rozmawiają z odwiedzającymi. W recepcji znajdującej się w połowie korytarza nie ma żadnej pielęgniarki. Wszystkie siedzą w swoim pokoju w głębi oddziału. Rozmawiają, piją herbatę.

Śledztwo w sprawie śmierci Jana Kulpińskiego zostało kilka dni temu wznowione z urzędu. Prokuratura będzie chciała ustalić, czy personel oddziału zrobił wszystko, by odnaleźć pacjenta i w odpowiednim czasie przyjść mu z pomocą. Za narażenie człowieka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia grozi do 5 lat więzienia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!