<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/reszka_jaroslaw.jpg" >Jako szwederowski blokers - z takim stażem, że gdyby Bozia dała talent, mógłbym robić za tatę Kazika, doskonale pamiętam, jak się rozrastaliśmy. Najpierw sprzątaczka wychodziła w administacji zgodę na ściankę odcinającą koniec korytarza, który od klatki schodowej, kiszką wzdłuż naszych i sąsiadów drzwi, biegł do okna i kaloryfera na ścianie szczytowej.
Urządziła tam pokój dla dorastającej córki, ale sama mieszkała w innym skrzydle piętra. Po wieczornej kąpieli u mamy córa paradowała zatem przed naszym judaszem w szlafroczku, zmierzając do „sypialni”. Kiedy sprzątaczka z dorodną progeniturą wyprowadziła się, żona załatwiła przejęcie „sypialni”, notabene przylegającej do naszej sypialni prim i salonu zarazem. Umieściliśmy tam syna, który do kiszki też musiał przechodzić przez dwoje zewnętrznych drzwi i wspólny korytarz.
<!** reklama>Po jakimś czasie wszyscy mieliśmy serdecznie dość tego układu. Bałem się kuć w żelbecie otwór drzwiowy, ale żona mnie przekonała: „Ci u góry też tak zrobili, ci nad nimi tak samo. I co się stało?”. Fakt: nic. Postanowiłem zatem zaufać sile socjalizmu i systemu szczecińskiego. W tym samym czasie trzymałem na balkonie w kanistrach 60 litrów reglamentowanej benzyny. Żyliśmy więc na beczce prochu. A już za kapitalizmu dokończyłem z nowym sąsiadem dzieła rozbudowy, odcinając kolejny kawał korytarzowej kiszki, tym razem aż do windy. Tak to, kroczkami, powiększyłem stan posiadania z wyjściowych 48 m2 do całych 64. Oceńcie sami, czy to była chciwość, czy tzw. wyższa konieczność. W latach 80. nikomu z nas w głowie się nie mieściło, że stać nas będzie na wyprowadzkę z wielkiej płyty, a o własnym domku nawet nie marzyliśmy. Apeluję zatem, by dziś inspektorzy tropiący samowole budowlane w blokach nie mierzyli tych grzechów współczesną miarą. Może warto ogłosić grubą kreskę czy abolicję i do naprawy szkód zmusić tylko tych lokatorów, których „wynalazki” naprawdę grożą katastrofą?