Do meczu z Rosją pozostał jeszcze miesiąc (odbędzie się 24 marca). Coraz bardziej napięta sytuacja pomiędzy Rosją a Ukrainą sprawia jednak, że pojawiają się wątpliwości czy kadra Czesława Michniewicza powinna lecieć do Moskwy. Zwłaszcza, jeśli faktycznie dojdzie tam do wybuchu wojny.
Michał Listkiewicz podkreśla, że taki gest solidarności - choć szlachetny - zadziałaby na naszą niekorzyść i byłby wręcz wodą na młyn rosyjskiej propagandy. - Przede wszystkim to nie my jesteśmy organizatorem rozgrywek, więc nie powinniśmy wychodzić przed szereg i samemu podejmować decyzję. Poczekajmy na to, co zrobi instytucja za to odpowiedzialna, czyli FIFA. Według mnie, najlepszą decyzją byłoby przeniesienie meczu na teren neutralny - przyznał były prezes PZPN, w rozmowie z Piotrem Koźmińskim z "WP SportoweFakty".
Dodał jednak od razu, że taki scenariusz jest jego zdaniem mało prawdopodobny z uwagi na to, że konflikt rosyjsko-ukraiński toczy się z dala od Moskwy, a nasi piłkarze nie będą w najmniejszym stopniu zagrożeni (kibiców nie będzie ze względu na koronawirusowe obostrzenia w Rosji). Ponadto wypadałoby wykazać się w takiej sytuacji konsekwencją i zbojkotować również mundial w Katarze, gdzie od lat łamane są prawa człowieka, a przy budowie stadionów (z użyciem niewolników) dochodziło do śmiertelnych wypadków.
- Myślę, że najlepiej pokażemy solidarność Ukraińcom jadąc na mecz do Moskwy i dokopując Rosjanom. To Ukraińcom może sprawić większą radość niż nasz ewentualny bojkot tego meczu. Natomiast, co już czyni PZPN, należy ograniczyć pobyt w Moskwie do minimum. Zero bratania się z działaczami, zero wspólnych kolacji. Polecieć, wygrać i natychmiast wrócić - podkreślał Listkiewicz.
- Ta wygrana tam to byłoby takie pokazanie Rosjanom wała jak kiedyś zrobił w Moskwie Kozakiewicz. A ogranie ich jest jak najbardziej możliwe, bo to przeciętny zespół, grający siermiężną piłkę - dodał wieloletni działacz UEFA i FIFA.
