Pochodzący z Poznania Krystian Łaziński miał 37 lat. W Polsce był lekarzem, a po przeprowadzce do Australii został prawnikiem.
Na krótko przyjechał w rodzinne strony. W niedzielne popołudnie 3 listopada (po zapadnięciu zmroku) jechał fiatem bravo w kierunku Żnina. Zderzył się czołowo z busem marki Mercedes. Zmarł w szpitalu. Pod opiekę lekarzy trafiły trzy osoby jadące busem. Policja uważa wstępnie, że do wypadku doszło w trakcie wyprzedzania przez fiata innych pojazdów.
Zdaniem pana Marcina (on także mieszka w Australii i jest prawnikiem), brat był człowiekiem rozsądnym, zrównoważonym i szanującym przepisy prawa. Dlatego nie naruszyłby ich, także tych drogowych, świadomie.
ZOBACZ TAKŻE:Jedzie się niby ekspresową S5, a to „krajówka”. Ludzie się tam w regionie zabijają
- Zaraz gdy dowiedziałem się o wypadku przyleciałem do Warszawy, a stamtąd pojechałem na miejsce wypadku - opowiada Marcin Łaziński. - Z informacji podanej mi przez policję w Żninie wynikało, że do tragedii doszło w trakcie wyprzedzania przez mojego brata innych aut. Z mojego oglądu miejsca wypadku, a wykonałem dokładną dokumentację zdjęciową i filmową, także z drona, wynika że znaki na drodze były słabo widoczne i odnosiło się wrażenie, że można jechać bez problemu dwoma pasami ruchu w jednym kierunku, jak na autostradzie. Brat mógł nie zdawał sobie sprawę, że to są dwa przeciwne pasy ruchu.
Zdaniem naszego rozmówcy, w tym przypadku, a także w drugim śmiertelnym - w ostatnią niedzielę 10 listopada (1 zabity, 6 rannych), nie było winy kierowców, a zarządcy drogi. Żal ma także do policji, którą zaraz po wizji na drodze po śmierci brata, informował o złym oznakowaniu drogi, ale nie zrobiono nic, by to zmienić. Przestrzegał, że znów może dojść do wypadku. I doszło - 10 listopada. Jego zdaniem jest to „recklessness”, lekkomyślność osób odpowiedzialnych za bezpieczeństwo ruchu.
- Nie wierzę, że śledztwo będzie prowadzone rzetelnie. Mam wrażenie, że mój brat zostanie uznany za pirata drogowego - przyznaje Marcin Łaziński. - Dlatego nie odpuszczę.
3 października na wysokości Cotonia ruch przeniesiono z dotychczasowej drogi krajowej nr 5 na budowaną ekspresową S5. Kierowcy jadą jednym pasem przyszłej S5 w obu kierunkach, natomiast druga jezdnia nie została jeszcze oddana do użytku.
- W tym miejscu jest oczywiście nowa, bardzo dobra i szeroka jezdnia, choć należy pamiętać , że jest to nadal teren budowy i nie jest to jeszcze droga ekspresowa - wyjaśnia Tomasz Okoński, rzecznik bydgoskiego oddziału Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad.
Wprowadzone są ograniczenia prędkości (do 40 i 70 km na godz.) oraz znaki ostrzegające „odcinek jezdni o ruchu dwukierunkowym”.
7 listopada policja, GDDKiA i wykonawca S5 sprawdziły oznakowanie w feralnym miejscu. - Nie stwierdzono uchybień po stronie tymczasowej infrastruktury drogowej i oznakowania- dodaje Okoński.
Jednak wykonawca drogi zastosował urządzenia separujące kierunki ruchu (tzw. tablice prowadzące). Tyle, że stało się to po 10 listopada, czyli po drugim śmiertelnym wypadku na drodze w Cotoniu.
