Jedni pracodawcy zmagają się z przepisami, inni sięgają do kieszeni pracownika. Żaden nie ukrywa - papierosy w pracy to problem.
Z przymusem palenia w pracy zmagają się sami nałogowcy, ich szefowie oraz urzędnicy odpowiedzialni za przestrzeganie norm BHP. Wszystko przez niejednoznaczne przepisy i różną interpretację sporu przez sądy.
Dymek bez premii
<!** Image 2 align=right alt="Image 16421" >- Niektórzy szefowie zastrzegają, że teren ich firm jest wolny od dymu tytoniowego. Niektóre sądy uznają ich prawo decydowania o tym, z kolei inne powołują się na przepisy, które nakazują w zakładach zatrudniających powyżej 20 pracowników wydzielanie odpowiedniego miejsca do palenia - mówi Sławomir Sakrajda, zastępca okręgowego inspektora pracy w Bydgoszczy.
- To są oczywiście koszty, bo takie miejsce musi mieć, między innymi, odpowiednią kubaturę, nawiewy i spełniać inne wymogi. Wiadomo, że nie jest to inwestycja pierwszej potrzeby, więc nie zawsze firmy chcą się jej podjąć.
- Nie wiem, gdzie jeszcze można „legalnie” palić, może w urzędach? - przypuszcza Marcin, pracownik dużej bydgoskiej firmy. - U nas jest palarnia, ale nikogo tam nie ma. Wolę wymknąć się na tyły firmy i tam zapalić, niż się tu pojawiać. Raz rozsiadłem się w palarni i akurat przechodził szef. A potem „zbiegiem okoliczności” nie dostałem premii.
Palenie w pracy się nie opłaca, i nie chodzi tylko o pogarszające się zdrowie. - Przychodzę do pracy na 7.00 rano. Za pójście na „dymka” szef odlicza mi minuty i muszę siedzieć po godzinach - mówi Mariusz z firmy komputerowej. - Palę dwa papierosy rano, a potem się męczę.
Inną drogę „walki” z nałogowcami wybrał Mariusz Gośliński, współwłaściciel sklepu obuwniczego. - Zatrudniam kilkanaście osób, większość z nich pali. Co miesiąc dorzucam do pensji kilka procent premii za niepalenie i pracownicy chętnie z tego korzystają. I dobrze, bo nie wyobrażam sobie sytuacji, że klient pyta sprzedawcę o jakiś produkt, a ten mu dmucha papierosowym oddechem w twarz.
Błahe wykroczenie
Dopóki zamieszanie nie zostanie wyjaśnione, pracodawcom niedbającym o swoich palaczy nie grożą wielkie kary. Przyznaje to pośrednio inspektor Sławomir Sakrajda. - Jesteśmy bardzo restrykcyjni, jeśli palarnia ma się znajdować na przykład na terenie zakładu, gdzie składowane są łatwo palne produkty, bo to kwestia bezpieczeństwa. W pozostałych przypadkach podejmujemy działania dyscyplinujące, a nie od razu karzemy osoby winne. Są dużo poważniejsze wykroczenia, na które trzeba zwracać uwagę.