Ocierasz łzy na projekcji „Fortepianu” i jeszcze nie wiesz, że niezwykła muzyka z „Ostatniego Mohikanina” będzie odtąd grać na każdym następnym Camerimage - jedynym na świecie festiwalu poświęconym operatorom filmowym. Czujesz się przez chwilę nawet ważna, bo wydawca gazety z Bydgoszczy, którą reprezentujesz, handluje jednocześnie sprzętem audiowizualnym sponsora (którego mikra wystawa prezentowana jest przy... szatni auli UMK), więc młody dyrektor festiwalu nie może odmówić ci kilku minut uwagi...
Impreza jest niezwykła, wizjonerska, zwłaszcza, że czasy smętne. To o Toruniu 1993 wielki reżyser Volker Schlöndorff powie 25 lat później, gdy będzie w Bydgoszczy odbierał honorową nagrodę dla przyjaciela festiwalu, że jedyną kolorową plamą wtedy w Toruniu był neon sex shopu.
W 2019 roku wszyscy jesteśmy już trochę starsi. Nie ma pierwiastka romantycznego szaleństwa, tylko kalkulacje i dąsy proporcjonalne do rangi wydarzenia. Do kalibru festiwalu, który - to się nie zmieniło przez ćwierć wieku - do wizyt gwiazd sam już dorzuca status nominującego do przedoscarowej selekcji. Kilkanaście kategorii konkursowych ocenianych przez top twórców światowego kina. Niezliczone imprezy, spotkania i warsztaty towarzyszące. Bydgoszcz, gdzie festiwal gości od 2010 roku, staje się na te listopadowe dni - zauważmy też, okresu flauty w ważnych międzynarodowych wydarzeniach kinowych - mekką ludzi filmu w każdym wieku.
Co nam pokaże Camerimage?
Ta wybujała obfitość imprezy staje się też finalnie cierniem przy organizacji Camerimage. Bo bardzo szybko okazało się, że miejsce przy szatni jest za ciasne dla sponsorów, a miejskie budżety często zbyt przykrojone jak na rosnące potrzeby festiwalu i jego dyrektora. Książkę, nie felieton, można by napisać o ich historii i o tym, dlaczego wyprowadzali się kolejno z Torunia, Łodzi i w końcu z Bydgoszczy, ale...
Niby jeszcze tego nie ogłoszono, ale rzecz wydaje się przesądzona. Zwłaszcza po tym, jak bydgoszczanie - wbrew nadziejom Marka Żydowicza? - przedłużyli kadencję Rafałowi Bruskiemu. Bydgoszcz, po sugestiach przenosin festiwalu do Torunia, obniżyła dotację o 2 mln. Jego organizator okroił zaś proporcjonalnie jego oprawę.
Po latach zachwycających wernisaży na otwarcie, teraz dostajemy wielkie nic. Spektakularna wystawa pojedzie do Torunia (o którym zawsze można powiedzieć, że ma efektowniejsze możliwości ekspozycji w CSW). Nie będzie tradycyjnej - nic nam o tym nie wiadomo - wielkiej gwiazdy aktorskiej inauguracji (o której zawsze można powiedzieć, że najważniejsi są na niej przecież operatorzy). Nie będzie też wyjątkowej projekcji na otwarcie (film „At Eternity’s Gate” startuje też w konkursie głównym).
I nie będzie mojej relacji ze spotkania na scenie panów Żydowicza i Bruskiego, dowodzących, że są dżentelmenami, bo po raz pierwszy nie dostałam zaproszenia (o mnie zawsze można powiedzieć, że jestem po prostu prowincjonalną dziennikarka z miasta, w którym KIEDYŚ odbywało się Camerimage).
Flesz - 12 listopad dniem wolnym od pracy. Kto pracuje?