Wigilijna opowieść rozpoczęła się w Bydgoszczy, w izbie przyjęć szpitala im. Biziela. Po latach nieobecności zaginiona matka usiadła przy rodzinnym stole. A to było tak...
<!** Image 2 align=right alt="Image 140931" sub="Pielęgniarz - pan Mikołaj - i pielęgniarka - pani Żaneta - z bydgoskiego szpitala im. Biziela potrafią spełniać marzenia Fot. Dariusz Bloch">Poznań, 1999 rok. Zmarł mąż pani Wandy, a ona tak jak stała, wyszła z domu. Kobieta była w ciężkiej depresji. Szła przed siebie bez celu. Wkrótce uznano ją za zaginioną. 15-letnia córka czekała, aż wróci.
10 lat na ulicy
- W nocy z soboty na niedzielę, kiedy nastąpił największy atak mrozów, policja przywiozła do nas bezdomną. Podobno nocowała na klatce schodowej - opowiada pani Żaneta, pielęgniarka z izby przyjęć bydgoskiego szpitala im. Biziela. - Bidulka była taka wychudzona. Jak to często bywa w podobnych przypadkach, miała świerzb i wszy. Właśnie dlatego w schronisku dla kobiet nie chcieli jej przyjąć. Ale nie było też powodów, aby zatrzymać ją w szpitalu. Przysiadła więc na korytarzu, a z siatki wyciągnęła kromkę zamarzniętego chleba i plastikowy kubeczek.
Pielęgniarka zainteresowała się kobietą. Zaczęła wypytywać o różne sprawy.
Pani Wanda tułała się po Polsce. Wsiadała do pociągu, który zawoził ją do kolejnego miasta. Trudno powiedzieć, w ilu miejscach mieszkała. Wiosną i latem sypiała w lasach pod namiotem. Kiedy przychodził chłód, szukała schronienia na klatkach schodowych. Po jedzenie i ubranie kierowała się najczęściej do parafii przykościelnych. Nie miała problemu z używkami. Żyła jak w amoku. Rok temu zatrzymała się w Bydgoszczy… - Uderzyło mnie to, kiedy powiedziała, że nie chce niczyjej pomocy i nie pamięta, czy ma dzieci. Znała swoje imię i nazwisko, kojarzyła jakiś adres - wspomina pielęgniarka.
Wyścig z czasem
Coś ją tknęło i zaczęła przeglądać stronę internetową z listą osób zaginionych. Znalazła tam panią Wandę. Rozpoczął się wyścig z czasem.
<!** reklama>- Zadzwoniłam na policję w Bydgoszczy i usłyszałam, że danych takiej kobiety nie ma już w oficjalnych rejestrach a więc nie ma sprawy. Dowiedziałam się też, że rok temu we Wrocławiu znaleziono ją w letniej altanie. Podobno podpisała jakieś dokumenty i nie chce kontaktować się z rodziną - pani Żaneta przywołuje rozmowę telefoniczną.
Pielęgniarka się jednak nie poddała. Zaocznie studiuje pedagogikę i akurat następnego dnia miała zajęcia. Całą historię opowiedziała swojej nauczycielce, dr Dorocie. W sprawę został też wtajemniczony pielęgniarz, pan Mikołaj, który robił wszystko, aby zatrzymać podopieczną na izbie przyjęć. Ogolono jej głowę, co zgodnie z procedurami nakazuje szpitalną kwarantannę.
- Poznańscy policjanci też byli oporni. Zadałam im pytanie, czy wolą szukać rodziny zmarłej bezdomnej czy lepiej zrobić dobry uczynek i zainterweniować teraz. To chyba do nich przemówiło. Wysłali radiowóz, aby sprawdzić adres - relacjonuje dr Dorota, nauczycielka akademicka w jednej z bydgoskich szkół.
Córka pani Wandy ma teraz 25 lat. Mieszka w Poznaniu w domu, z którego dziesięć lat temu wyszła jej matka. Na sygnał z Bydgoszczy zareagowała błyskawicznie. Kilka godzin później pojawiła się na miejscu w towarzystwie najbliższej koleżanki. Choć minęło tyle lat i czas okrutnie rozprawił się z 62-letnią panią Wandą, rozpoznała w kobiecie zaginioną mamę. - Kiedy pielęgniarz Mikołaj prowadził nas przez korytarz zapytał: „Ale czy to nie prawdziwy cud?” - opowiada koleżanka córki. - I jakby wszystko do siebie pasowało. Dla nas wszystkich tegoroczne święta miały zupełnie inny wymiar niż zwykle.
Epilog
W Poznaniu pani Wanda i jej rodzina nie mogą powstrzymać łez szczęścia. Wkrótce będą szukali dla niej pomocy psychologów. Nauczycielka, pani Dorota, jest dumna ze swojej studentki pielęgniarki. - To kobieta szczególnie wrażliwa. Może potrafi zrozumieć więcej niż inni, bo sama jest matką niepełnosprawnego chłopca. Właśnie takie osoby powinny wykonywać zawód pielęgniarki czy pracownika socjalnego - uważa dr Dorota.
A pielęgniarz Mikołaj miał rację - to był prawdziwy cud!