MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Mateusz Biskup: - Nie pamiętam ostatnich metrów finałowego biegu

Dariusz Knopik
Mateusz Biskup dołączył do galerii medalistów Lotto Bydgostii FOT: TOMASZ CZACHOROWSKI/POLSKA PRESS
Mateusz Biskup dołączył do galerii medalistów Lotto Bydgostii FOT: TOMASZ CZACHOROWSKI/POLSKA PRESS
Mateusz Biskup podczas powitania na przystani w Lotto Bydgostii odpowiadał o kulisach zdobycia brązowego medalu igrzysk olimpijskich w Paryżu przez wioślarską czwórkę.
Igrzyska Olimpijskie - Itaka

Nie ma pan już dość łodzi wioślarskiej?

Szczerze mówiąc, nie. Tyle szczęścia ile teraz oddało w końcu te wiele lat trenowania smakuje naprawdę dobrze.

Czy spełniło się pańskie dziecięce marzenie o medalu olimpijskim?

Sport towarzyszył mi od zawsze i mogę powiedzieć, że zawsze przyświecał mi ten cel, by zdobyć ten medal. Od początku do tego dążyłem. Tak myśl pojawiła się już na samym początku trenowania.

Jest pan osobą, która stara się rozładowywać konflikty, które pojawiają się w waszej grupie i są nieuniknione, bo przebywacie ze sobą bardzo długo. A czym pan tak pozytywnie wpływa na kolegów? Swoim pozytywnym podejściem do życia i ciągłym uśmiechem na twarzy?

Głównie żartami i muzyką. Każdy z nas ma dystans do siebie i wzajemne uszczypliwości też rozładowują atmosferę. Potem śmiejemy się z tego. Jesteśmy zgraną paczką, która potrafi się z siebie pośmiać i to właśnie buduje dobrą atmosferę.

Zobaczcie także

Jak jestem z przygotowaniem do startów? Macie swoje rytuały?

Samo przebywanie ze sobą rozładowuje trudną atmosferę przed startem. Jeden pójdzie za drugim w ogień i wiemy, że każdy z nas da wszystko. To sprawia, że czujemy się nieskrępowani przed startem.

Czy już ten finałowy wyścig był przez was oglądany tak na spokojnie i analizowany?

Tak, już było wspólne oglądanie i analizowanie. Szczerze mówiąc, aż mnie oczy bolały jak oglądaliśmy końcówkę i jak wtedy wiosłowałem, ale proszę uwierzyć bardzo dużo wysiłku kosztował nas ten wyścig i już nie szło wykonywać tych wszystkich ruchów poprawnie, bo zakwaszenie organizmu było potężne, a do tego dochodzi zmęczenie. Z tych powodów wkradło się parę błędów w nasze wiosłowanie i nie dało się ich już poprawić. Sam wyścig w naszym wykonaniu był rozegrany taktycznie idealnie, bo jednak te akcje, które inicjowaliśmy w torze na wzmocnienie i wysunięcie się do przodu przynosiły skutek. To było kluczowe dla całego wyścigu. Gdybyśmy zostali na starcie i zrobili jedną akcję mniej, to byśmy się nie zabrali z czołówką i mogli skończyć bez medalu.

Czy przed startem na igrzyskach zakładaliście, że może być repasaż? Niektórzy lubią się rozpływać, bo potrzebują więcej startów, a jak było w naszym przypadku?

Na pewno trzeba mieć z tyłu głowy, że można trafić do repasażu po przedbiegu i trzeba będzie się ścigać jeszcze raz. W naszym przypadku zazwyczaj wygląda to tak, że trener Aleksander Wojciechowski przygotowuje największą świeżość na bieg finałowy, tak więc przedbieg w naszym przypadku zawsze jest ciężki, wręcz morderczy. Trzeba pamiętać, że igrzyska olimpijskie to są całkiem inne zawody. Na mistrzostwach świata czy Europy startujemy z tymi samymi rywalami, ale na igrzyskach jest zupełnie inaczej i wyjście chociaż o pół łódki przed rywala wymaga wiele więcej wysiłku i trzeba do tego podchodzić z dużą pokorą.

Czy wysiłek mentalny można porównać z tym fizycznym? Ten drugi jest widoczny dla wszystkich, którzy obserwują wyścig i widzą, że po minięciu linii mety jesteście kompletnie "wypruci". A jak jest ze sferą mentalną? Byliście typowani do medalu, sami chcieliście go zdobyć, a poza tym broniliście honoru polskich wioseł. To mocno ciążyło?

Na pewno było czuć to obciążenie psychiczne podczas zawodów. My podczas tego okresu podczas igrzyskami zbudowaliśmy dużą pewność siebie, bo z każdych regat przywoziliśmy medale. Bardzo ważnym punktem naszego wyjazdu na igrzyska było to, że mieszkaliśmy w hotelu, który był nieopodal toru. Z wioski olimpijskiej nie dość, że była co najmniej godzina dojazdu, to jeszcze wszystkie emocje mogły spowodować, że człowiek we wiosce mógł być "przebodźcowany". Odcięliśmy się od tego i potraktowali te regaty jak każde inne czyli byliśmy w hotelu, dojeżdżaliśmy sobie spokojnie na treningi i to zrobiło dużą robotę.

Jest niedosyt, że nie udało się utrzymać drugiego miejsca na rzecz Włochów w samej końcówce?

Rozmawialiśmy z chłopakami i chcieliśmy wygrać ten bieg. Taki był nasz cel i chcieliśmy to zrobić i czuliśmy, że możemy to zrobić. W pewnej chwili było widać, że zbliżamy się do Holendrów, ale oni okazali się piekielnie mocni na końcówce i zrobili sobie przewagę. To był fajny wyścig dla oka i pokazaliśmy, że możemy się z nimi ścigać jak równy z równym, że to co robimy przynosi efekt. Niedosyt? To było dziewiętnaście setnych sekundy, co na czwórce, która jest bardzo szybką osadą, to jest naprawdę nic. Ten bieg mógł się potoczyć zupełnie inaczej. Mogliśmy być pierwsi i mogliśmy być czwarci. Stawka jest niezwykle wyrównana. Medal cieszy niezmiennie.

Mijacie metę i jakie są wasze uczucia?

Szczerze mówiąc, że nie pamiętam ostatnich metrów finałowego biegu. Jest dosłownie mgła w oczach, trzeba zacisnąć zęby i dopłynąć do końca, ale jak do człowieka doszło już to, co zrobił, to najważniejsza była ulga. Trzykrotnie byłem już na igrzyskach i dopiero za trzecim razem udało się zrobić wynik satysfakcjonujący.

Pan chyba ocknął się pierwszy i klepał po plecach Mirosława Ziętarskiego. Wtedy dotarło do pana, że jest trzecie miejsce?

Tak. Zerknąłem na tablicę i tam wyświetliło się, że jesteśmy trzeci. Pojawił się przypływ adrenaliny. Jak wpływaliśmy w czerwone bojki (250 metrów przed metą - przyp. red.) to wiedziałem, że mamy przewagę, ale potem było ruszenie do końca i mnie "odcięło" i nic nie pamiętam. Dopiero za metą wróciłem.

Wróćmy jeszcze do kwestii mentalnych. Czuliście na barkach odpowiedzialność za całe polskie wioślarstwo? W poprzednich igrzyskach było kilka osad oraz ponad 20 wioślarek i wioślarzy, teraz było was tylko sześcioro i dwie załogi.

Można powiedzieć, że mamy 50-procentową skuteczność (śmiech). Doszło do zmiany pokoleniowej w polskich wiosłach. Wioślarstwo jest takim sportem, że bardzo ciężko jest, żeby przyszedł jakiś młodziak i liczył się w stawce. Tutaj trzeba pokory i czasu. Ktoś może mieć wielki talent, ale aby odnosił sukcesy, to musi być silna grupa. Wioślarstwo też uczy cierpliwości. Mamy ciekawe zaplecze juniorskie oraz młodzieżowe i wydaje mi się, że przyszłość nie maluje się takich ciemnych barwach jak jest opisywana w mediach.

Co dalej? Padły różne wskazówki. Magdalena Fularczyk-Kozłowska, dwukrotna medalistka, była koleżanka klubowa, podczas spotkania powitalnego w Lotto Bydgostii, powiedziała, że też zaczynała od brązu, a potem było złoto. Rozmawialiśmy z pańską żoną i ona mówiła, że jeśli pan będzie chciał kontynuować karierę, ona będzie pana wspomagała, a wiadomo, że wyrzeczenia rodzinne to jest inna strona tego sukcesu. A jak będzie w pańskim przypadku?

Wiadomo, że to jest trudne, bo nie ma nas w domach średnio trzysta dni w roku. Wsparcie rodziny jest najważniejsze, dlatego dziękuję mojej żonie i dzieciom, że to wszystko wytrzymują. Co do osady, to nie powiedzieliśmy z chłopakami ostatniego słowa. Chcemy dalej trenować i jesteśmy głodni sukcesów. Wydaje mi się, że wszyscy jak jeden mąż powiemy: jedziemy dalej!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Miliard Cristiano Ronaldo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski