Trzydzieści lat temu, na kolumnie miejskiej „Ilustrowanego Kuriera Polskiego”, ukazała się notatka informująca, że w Pałacu Młodzieży odbędzie się zebranie miłośników literatury fantastyczno-naukowej.
<!** Image 2 align=right alt="Image 141059" sub="Na zdjęciu (od prawej): Tadeusz Krajewski - prezes KF Maskon, Łukasz „Nikor” Nalewajk - członek Rady Głównej KFM Fot. Archiwum">Imprezę poprowadził pisarz Wiktor Żwikiewicz, uważany wówczas za kandydata na następcę Stanisława Lema (tak w każdym razie twierdził Andrzej Baszkowski, poeta i dziennikarz, były wieloletni redaktor BIK-u, a wcześniej gorcowskich „Faktów” i pomorskiej rozgłośni PR).
No i stało się... Przyszło paręnaście osób, w większości ludzi młodych i bardzo młodych.
- Wyście się wtedy spieszyli - wspomina z wyrzutem jeden z ówczesnych młodzieńców, Wojciech Chudziński, obecnie zastępca redaktora naczelnego „Nieznanego Świata”, znakomitego pisma poświęconego wszelakim tajemnicom. - Stale powtarzaliście, że musicie pójść na spotkanie Koła Młodych Związku Literatów Polskich.
„Wy”, czyli Wiktor Żwikiewicz i ja, Jeży Grundkowski, autor niniejszego tekstu. Osobiście nie przypominam sobie tego (Wiktor też nie), ale skoro redaktor tak mówi, to pewnikiem tak było. Dla młodych ludzi z literackimi aspiracjami widok żywych pisarzy musiał być wielkim przeżyciem.
<!** reklama>Poświadcza tę opinię Tadeusz Krajewski, główny „maskończyk”, czyli wieloletni prezes klubu. - Z ikapowskiej notatki zrozumiałem najpierw, że chodzi o ludzi, którzy piszą lub przynajmniej próbują. Ja nie pisałem, więc rozważałem w ciszy swego umysłu, czy pójść powinienem do pałacu. Bardzo jednak byłem ciekaw Żwikiewicza, którego twórczość już wtedy ceniłem. Ciekawość zwyciężyła
Żyjemy w czasach, kiedy fancluby nikogo mnie dziwią. Ironicznie można rzec, iż każda jełopa ma swego fana. Wtedy jednak było inaczej. Nie zapominajmy, że nie nadszedł jeszcze czas sierpniowego buntu robotników, tkanka społeczna była słabo rozwinięta. Miłośnicy SF organizowali się jako jedni z pierwszych.
Oprócz wymienionych wcześniej, trzon pierwszego „Maskona” tworzyli jeszcze Maria Młynarczyk, Piotr Pieńkowski i Bohdan Niedźwiedzki.
Gdzie „Maskon” miał siedzibę? Gdzie się spotykano? Praktycznie wszędzie. Zaczęło się naturalnie od Pałacu Młodzieży. Potem był Beanus, Azymut (klubu już nie ma), Orion i Czołówka na Błoniu, Arka klub Na Solnej, teraz jest MDK nr 2.
Co robiono? Dyskutowano i wydawano fanziny. W czasach PRL-u na wszystko trzeba było mieć bumagę. Fanziny miały jednak niewielki nakład, do 300 egzemplarzy, a takimi produktami władza specjalnie się nie przejmowała; więc dawali zgodę.
Po wydaniu amatorskich fanzinów maskończykom zamarzyło się profesjonalne przedsięwzięcie. Był to koniec lat 80., młodzi ludzie byli wciąż jeszcze młodzi, lecz z pewnym już redakcyjnym doświadczeniem. Przygotowali liczący kilkaset stron tom opowiadań, głównie przekładów autorskich, i nawiązali współpracę ze znanym ówcześnie stołecznym wydawcą, specjalizującym się w SF.
Miłe złego początki... Skończyło się na obietnicach. Ten wydawca w ogóle w obietnicach celował - pozer z natury. Nie on jeden. W Polsce to gatunek popularny jak grzyb maślak i jeszcze częściej występujący.
Maskońscy redaktorzy - Chudziński i Pieńkowski - nie narzekali jednak. Tak jak każde doświadczenie pisarskie wzbogaca autora, tak samo każde doświadczenie redaktorskie wzbogaca redaktora („wiele się nauczyliśmy”).
Był czas, kiedy Maskon posiadał swą filię w Pakości - jednym słowem, zdradzał tendencje imperialistyczne. Po paru latach filia usamodzielniła się, przekształcając się w teatr ruchu Maskon. Obecnie w Internecie więcej jest wzmianek o teatrze niż o klubie.