14 kwietnia w Warszawie wylądował Antonow An-225 Mrija, największy transportowy samolot świata. Dostawę sprzętu medycznego osobiście odbierali premier Mateusz Morawiecki i Jacek Sasin. Teraz okazuje się, że maseczki, które przyleciały do Polski z Chin, są wadliwe. Potwierdziło to badanie, zlecone przez Ministerstwo Zdrowia.
80 ton sprzętu medycznego
Zakup jednorazowego sprzętu sfinansowały państwowe spółki: KGHM i Lotos. Początkowo w mediach pojawiały się informacje, że do Polski przyleciało 400 ton sprzętu. Takie dane przedstawiali m.in. przedstawiciele rządu. Po czasie okazało się, że zakupiliśmy nie 400, a ok. 80 ton sprzętu medycznego.
- Do Polski zmierza 7 mln maseczek, kilkaset tysięcy kombinezonów i kilkaset tysięcy przyłbic. W pierwszej kolejności trafią one do szpitali jednoimiennych, ale tez zasilą Agencję Rezerw Materiałowych - mówił wicepremier Jacek Sasin, kiedy jeszcze maszyna zmierzała w stronę Polski.
Dziś wiemy, że maseczki, które zakupiono w Chinach, są wadliwe. Tak wynika z badania zleconego przez Ministerstwo Zdrowia. Tymczasem jeszcze w kwietniu prezes KGHM Marcin Chludziński zapewniał, że maski posiadają wszystkie niezbędne certyfikaty i sprawdzają się w szpitalach.
"Na własny użytek przeprowadziliśmy testy w laboratoriach Centrum Badania Jakości. Wyniki są bardzo dobre. Maski nie tylko spełniają normy. Ochrona, którą zapewniają jest, według testów, wyższa niż w przypadku porównywanej maski renomowanej, znanej na europejskim rynku firmy" - podano w komunikacie KGHM.
Polska kupiła wadliwe maseczki
Kiedy sprzęt wylądował w Polsce, Ministerstwo Zdrowia zleciło specjalistyczne badania w państwowym instytucie. Z informacji, które podał Onet wynika, że maski zakupione przez KGHM nie spełniają norm.
"Ministerstwo Zdrowia przebadało w Centralnym Instytucie Ochrony Pracy partię masek przekazanych przez Agencję Rezerw Materiałowych. Wynik badania został przekazany do dysponenta masek, czyli właśnie ARM z informacją, że maski nie spełniają norm FFP" - odpisało Ministerstwo Zdrowia na pytanie zadane przez dziennikarzy Onetu.
Norma FFP oznacza, że maski chronią przed niebezpiecznymi cząstkami.
Odesłanie maseczek jest niemożliwe
Czy w takim razie felerne maseczki zostaną zwrócone stronie chińskiej? Okazuje się, że byłoby to przedsięwzięcie zupełnie nieopłacalne. Gdyby Antonow po raz kolejny przyleciał do Polski, by zabrać sprzęt z powrotem do Chin, Polska musiałaby zapłacić za transport ok. 1,6 mln dolarów - twierdzi Onet.
Dodatkowym problemem jest to, że zakupu dokonano przez pośredniczącą w transakcji polską spółkę Quantron SA. Rząd zastanawia się, jaką strategię przyjąć w obecnej sytuacji. Jedną z opcji jest domaganie się zwrotu pieniędzy, przeznaczonych na zakup maseczek i zobowiązanie strony chińskiej do zapłacenia za ich odesłanie.
To niejedyny przypadek zakupu wadliwych maseczek z Chin. Wcześniej taka sytuacja spotkała Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy, która przyznała, że zakupiony przez nią sprzęt nie spełnia norm. To samo dotyczy masek kupionych przez Ministerstwo Zdrowia od trenera narciarstwa oraz - jak twierdzi minister Łukasz Szumowski - partii maseczek zakupionych z Unii Europejskiej.
