Biurowy pingpongista ćwiczy umiejętność odbijania piłeczki do gracza przy innym biurku. By nie wracała zbyt szybko, piłeczkę należy lobować i mocno podkręcać. Mistrzowie tej gry potrafią tak manewrować paletką, że piłeczka ginie między biurkami. O wydatki związane z zakupem utraconych piłeczek mistrz martwić się nie musiał. Zazwyczaj pokrywał je inicjator gry, czyli podrzucający piłeczkę petent, rzadziej - pingpongowa federacja, zwana administracją, którą wszyscy utrzymujemy.
Od pewnego czasu w lidze ping-ponga biurowego obowiązuje nowy przepis. Nakłada osobistą, finansową odpowiedzialność na graczy, którzy ewidentnie zepsują zagrywkę. Przepis miał spowodować, że wymiany piłeczki staną się krótsze, zaangażowanie graczy większe, a mecze nie będą kończyć się wynikiem nierozstrzygniętym. Niestety, litera tego prawa jest martwa.
Trenerzy pingpongistów i obserwatorzy meczów z ramienia federacji przymykają oko na spartaczone zagrywki - głównie dlatego, że boją się rykoszetu. Piłeczka w biurowym ping-pongu czasem waży więcej niż piłka lekarska. Sami pingpongiści zaś, zamiast grać szybko, wolą zwalniać i kręcić, bo wtedy trudniej ich złapać na szkolnym błędzie.