Pierwszy film nakręcił w szpitalu psychiatrycznym. Do historii przeszły jego dokumenty o trasie koncertowej The Rolling Stones i zapis wywiadów z Marlonem Brando. Z Albertem Mayslesem rozmawia Katarzyna Idczak.
<!** Image 3 align=none alt="Image 182004" sub="Jean-Luc Godard nazwał go najlepszym amerykańskim operatorem, a „New York Times” określił mianem mistrza dokumentalistów. Albert Maysles gości w Bydgoszczy. Na zdjęciu mistrz z autorką wywiadu Fot.: Dariusz Bloch">Co takiego magicznego jest w tworzeniu filmów dokumentalnych?
To proces uczenia się i odkrywania prawdziwego świata. Odkrywania ludzkich doświadczeń. Nagrywanie ich i przekazywanie milionom ludzi. To nauka dla mnie i tym samym dla widzów. Obieram świat osobiście, przez własną wrażliwość i przenoszę to na taśmę, aby pokazać ludzki pogląd na rzeczywistość.
Z wykształcenia jest Pan psychologiem. Wykorzystuje Pan swoje doświadczenia w tworzeniu filmów?
To pomaga. Interesuję się propagandą. Odkrywanie świata to jedna strona. Ale ludzie mogą wykorzystać to, co zobaczą w moich filmach. Nie jestem osobą, która trzyma się jednego punktu widzenia. Mam otwarty umysł.
Dlatego postanowił Pan nakręcić film o pacjentach radzieckiego szpitala psychiatrycznego?
Moje inspiracje wynikają właśnie z takiej postawy. W Ameryce zrobienie filmu w szpitalu dla umysłowo chorych byłoby niemożliwe ze względu na szacunek dla ludzkiej prywatności. W latach 50. ubiegłego wieku w Rosji, mając pozwolenie, można było filmować wszystko. Kiedy tam pojechałem, nie miałem takiego pozwolenia, ale pojawiłem się na przyjęciu czołowych sowieckich liderów i wtedy je zdobyłem. Każde spojrzenie dokumentalisty powinno przybliżać bohaterów filmu do ludzi, dla których są obcy. Nie jest ważne, gdzie nagrywasz - na ulicy czy w szpitalu psychiatrycznym. Chciałem zbliżyć Rosjan i Amerykanów. Szczególnie, że kiedy powstawał film, w czasach zimnej wojny było sporo napięć pomiędzy tymi krajami.
<!** reklama>
Czy dziś łatwiej jest stworzyć dobry dokument?
Zmieniła się przede wszystkim ekonomia filmu. Podczas tworzenia „Psychiatry in Russia” nie mogłem nagrywać dźwięku, a kamera mogła nagrać tylko po 3 minuty filmu i była głośna. Teraz z małą kamerą mógłbym filmować godzinę i kosztowałoby mnie to zaledwie 3 dolary. Wtedy godzinne nagranie na 16-milimetrowych taśmach kosztowało tysiące dolarów.
Jak zapamiętał Pan współpracę z Marlonem Brando?
To był bardzo interesujący projekt. W 1968 roku Brando chciał wspomóc swój film „Morituri” i zaplanował serię wywiadów z dziennikarzami stacji telewizyjnych, którzy zjechali z całej Ameryki. Poprosił mnie, abym to sfilmował. To, co jest niezwykłe w filmie, to sam Brando. Nie zwracał uwagi na zadawane pytania. Mówił to, co mu przychodziło do głowy. To było jednocześnie śmieszne, interesujące i rozkoszne.
A czy kręcąc film o trasie koncertowej The Rolling Stones czuł się Pan jak gwiazda rocka?
Trochę tak. Sceny w filmie były bardzo naturalne. Jakbym wyłączył kamerę. Chciałem, aby widzowie mogli poznać ludzi, których kojarzą tylko z tej gwiazdorskiej strony.
A może w Bydgoszczy, podczas festiwalu Plus Camerimage coś Pana zainspirowało do stworzenia nowego obrazu?
Nawet nie miałem okazji wyjść na ulicę. Ale pamiętam Polskę z poprzednich wizyt. W 1950 roku podróżowałem motocyklem po Polsce. Jeździliśmy z Warszawy, przez Poznań, na wschód i na południe kraju. Wiele rzeczy zmieniło się od tamtego czasu.