Już od dawna, gdy tylko w maju robiło się ciepło, mieszkańcy miast uciekali na łono przyrody. Pieszo, rowerami, koleją, czym się dało. Nad Wisłę i nad Brdę, nad jeziorka i stawy, lub po prostu do miejskich parków. Z nieodłącznym koszem wiktuałów.
Wiosenne wypady za miasto stały się popularne w XIX wieku, kiedy mieszkańcy gwałtownie industrializujących się miast zatęsknili za obcowaniem z przyrodą. Maj sprzyjał temu najbardziej. Tak narodziły się majówki. Ich urok, niezapomniana atmosfera i sceneria zapadały każdemu głęboko w pamięć.<!** reklama>
Tylko najbogatsi mogli pozwolić sobie na wyprawy statkiem czy bryczką, by następnie przesiadywać w rozsianych po lasach restauracjach. Większość wędrowała na własnych nogach, z czasem koleją, z jakże nieodłącznymi piknikowymi koszami w ręku, wypełnionymi starannie przygotowanym suchym prowiantem.
Dziś, w czasach motoryzacyjnego boomu i masowego wykupu działek pod rekreacyjne domki, pojęcie majówki w dawnym rozumieniu wydaje się zanikać. Samo zjawisko pozostało, choć w nieco innej formie. Wystarczy w ciepłe majowe weekendy przejść się po parkach większych miast, nadbrzeżach rzek, pojechać nad okoliczne jeziora, by spotkać tłumy mieszczuchów tęskniących po długiej zimie nie tylko do słońca, wody, zieleni traw i drzew, woni i barw pierwszych kwiatów na łąkach, ale i do... kiełbasek z własnego grilla.
Po słowików śpiew
Niemiecki przewodnik po Toruniu, wydany w 1903 r., polecał zarówno torunianom, jak i przyjezdnym, majowe spacery na drugą stronę Wisły, na Kępę Bazarową (Bazar- kaempe), aby tam wysłuchać... śpiewu słowików. Polecano nadto odwiedziny Cegielni (Ziegelei Park) na Bydgoskim Przedmieściu, a zwłaszcza lokalu Gustawa Behrendta. „Najliczniejsza w mieście ogrodowa restauracja w miejscu, mieszcząca do 4000 osób” - reklamowano na afiszach, dodając: „Dogodne połączenie tramwajowe. Piękny widok na Wisłę. Przyjemny pobyt. Skora usługa. Wyborna kuchnia. Codziennie koncert artystyczny”. Miejscowi Polacy, z racji patriotyzmu, wyżej przedkładali jednak wędrówki po parku Victoria, który był od roku 1908 własnością polskiej rodziny Wojciecha i Joanny Łyskowskich i stał się miejscem spotkań toruńskich Polaków oraz organizowanych przez nich imprez. Reklamowano też już wtedy wypady niedzielne do Barbarki, Górska, Suchatówki, Cierpic, koleją i statkiem do Czarnowa, a nawet Ostromecka, Fordonu i Brdyujścia.
Największą atrakcją dla ówczesnych mieszkańców Torunia miały być jednak wyjazdy nad nieodległą przecież granicę Cesarstwa Rosji. Polecano zatem przejażdżki do granicznej stacji kolejowej Otłoczyn, do Lubicza, odległego, jak informowano, o 1,5 mili od Torunia, albo rejs parowcem wzdłuż Wisły z widokami na rozbudowujące się wówczas Jakubskie Przedmieście, Trepposch (Winnicę), ruiny Złotorii, aż do granicznej wsi Schillno (Silno). Po drodze zatrzymać się można było w Czerniewicach. W niedziele kursował z Torunia do Silna stateczek „Książę Wilhelm”, który wypływał o 15.00 z Torunia, a wracał po 5 godzinach. Rejs kosztował 50 fenigów.
Na śluzy
Bydgoszczanie również mieli w bród miejsc, które nadawały się na majówki, zarówno w samym mieście, jak i w jego bezpośredniej okolicy. Przede wszystkim wędrowano „na śluzy”. Mianem tym bydgoszczanie obdarzali nie tylko bezpośrednie sąsiedztwo tych urządzeń, ale planty i place usytuowane wzdłuż Starego Kanału. Szlak ten liczył około 3 km od ul. Grottgera do VI śluzy i poza nią, aż do punktu stycznego z Nowym Kanałem. Wzdłuż plant rozmieszczone były liczne ogrody restauracyjne, wypożyczalnie kajaków i łodzi, place gier i zabaw. Do Śródmieścia można było wrócić tramwajem linii C.
Po wodzie jak autobusem
Równie atrakcyjna dla bydgoszczan była Brda. Tu wielce pomocna była linia tzw. małej kolejki, prowadząca z dworca na Okolu aż do Koronowa. W okresie międzywojennym powstały nawet specjalne przedsiębiorstwa do przewozu kajaków za 1 zł od sztuki z dowolnego miejsca na dworzec kolejowy lub stację kolei powiatowych na Okolu.
Koleje powiatowe woziły na specjalnych wagonach kajaki za złotówkę. Przygotowano specjalny przystanek przy moście przed Koronowem, skąd można było spływać do Bydgoszczy. Miłośnicy dalszych tras mogli też nadać kajak jako bagaż na dworcu dwa dni przed terminem spływu i następnie udać się do Rudzkiego Mostu koło Tucholi, skąd szlak wodny prowadził aż do Bydgoszczy.
Lokalnym specjałem był spływ łodziami-tratwami z Koronowa do Smukały. „Dziennik Bydgoski” tak reklamował te wyprawy: „Pojedzie się po prostu po wodzie jak autobusem, z tą różnicą, że wolno i statecznie, za to jednak bez kurzu, zgiełku i przykrych zapachów spalin. Jako siła napędowa łodzi-tratew służy poczciwie sam prąd Brdy. Woda niesie spragnionych prawdziwego, niczym niesfałszowanego łona natury mieszczuchów poprzez lasy, łąki i pola uprawne. Raz wraz łódź przemyka pod zwisającymi nisko gałęziami olch”.
Takich przyjemności dostarczały dwie łodzie rybackie, spojone wspólnym pomostem, zabierające ponad 20 pasażerów, wykonane w stoczni bydgoskiego Lloyda. Kursowały one na 20-kilometrowej trasie w niedziele i święta, a w dni powszednie na zamówienie. Bilety kosztowały 3 zł - normalne,1,50 zł - ulgowe, a w ich cenie mieściły się przejazd ciuchcią do Koronowa, spływ i powrót pociągiem ze Smukały do Bydgoszczy.
Szybko upowszechniły się też majówki z koleją. 1 maja każdego roku rozpoczynała się sprzedaż biletów z 33-procentową zniżką do stacji Brdyujście, Brzoza, Fordon, Łęgnowo, Ostromecko, Rynkowo i Solec Kujawski. Ważne były tylko w niedziele i święta.
Bydgoszczanie korzystali też od wiosny, m.in., z łaźni otwartej „Riviera” nad brzegiem Brdy, tzw. plaży bydgoskiej po drugiej stronie Wisły, blisko Fordonu, na piaszczystej kępie wiślanej, dokąd przeprawiano się łodziami żaglowymi, które stacjonowały w Brdyujściu. Przyciągało też pełne uroku zakole Brdy w Opławcu, o którym pisano: „Roi się w dni świąteczne, a często i powszednie od setek publiczności, która, oprócz ogrodu restauracyjnego i pięknej plaży nadrzecznej, ma do dyspozycji obszary leśne, piękny widok na bystry nurt płynącej w dole Brdy, a w niedziele dancingi”.
Najbiedniejsi na majówkę wybierali się do parków i ogrodów miejskich oraz tramwajem na Prądy nad staw. W ogrodzie botanicznym, założonym w 1931 r., od maja do pierwszych chłodów gościło ponad tysiąc osób dziennie.
Gymnazyum tutejsze
W międzywojennym Toruniu największym powodzeniem wśród miejsc majówek cieszyła się Barbarka. Do tamtejszej kaplicy i świętego źródła pielgrzymowano już od średniowiecza. „Gazeta Toruńska” 16 czerwca 1867 r. informowała:
„W przyszły wtorek gymnazyum tutejsze wybiera się na majówkę do Barbarki. Po zwykłym nabożeństwie o 7 g. z rana, odbywszy pochód po mieście, wymaszerują uczniowie chełmińską bramą. Wieczorem zdarzało się innemi laty, że ekwipaże, bez względu na porządek i niebezpieczeństwo, zwłaszcza młodszych uczniów, przy powrocie przejeżdżały przez szeregi: spodziewać się należy, że tego roku zachowają lepszy porządek i będą przejeżdżać miejscami, które ku temu są naznaczone”.
Od przełomu XIX i XX w. do Barbarki kursowały specjalne czteroosobowe powozy. Prawdziwe tłumy zjawiały się na odpust w trzecim dniu Zielonych Świąt.
Ptasia łaka
W Bydgoszczy karierę robiła natomiast tzw. ptasia łąka przy Szosie Gdańskiej, po lewej stronie, za budynkami wodociągów. Zbigniew Raszewski w „Pamiętnikach gapia” wspominał: „Wśród przedsiębiorców rozrywkowych uwijali się przekupnie zachwalający przeraźliwym głosem czekoladę, batony, sznurowadła, lusterka, lekarstwa na odciski. Nie brakowało przenośnych stoliczków, które kusiły grą w trzy karty. Trudno opisać panującą tam wrzawę. Przemówienia przekupniów, kokieteryjno-rozpaczliwe piski dziewcząt, płacz dzieci, ryki obywateli, którzy właśnie przegrali w trzy karty, zmieszane z walczykami i poleczkami, wygrywanymi przez karuzele, tworzyły dziwną mieszaninę”.
Krowy na kąpielisku
Po wojnie, w PRL-u, ludzie też chcieli wybierać się na majówki. Tego jednak nie przewidywało centralne planowanie. Oto notatka z 17.05.1966 r., zamieszczona w „IKP”: „Nieudana majówka. Wspaniała upalna pogoda sprawiła, że już od wczesnych godzin rannych setki ludzi opuszczało miasto wszelkimi środkami lokomocji, udając się na majówkę. Okazało się jednak, że choć miejsc na wypoczynek jest mało, to w dodatku były one kompletnie nieprzygotowane. Kilkaset osób w Borównie nie zastało żadnego kiosku czy sklepu. W Chmielnikach remont jadłodajni, wypożyczalnia sprzętu zamknięta - kajaki w naprawie, przebieralnie i szatnie nieczynne. Basen na Nakielskiej zamknął sanepid. Na Jachcicach miało być nowe kąpielisko, tymczasem ci, którzy tam przyjechali, zastali pasące się krowy. Bo sezon zaczyna się 1 czerwca i to bez względu na pogodę”.