Za nami lekkoatletyczne mistrzostwa świata. Dla wszystkich trudne i męczące. Ponadto dla nas gorzkie i bolesne. Chwilami odnosiło się wrażenie, że nasi sportowcy przyjechali na Węgry przypadkowo, chaotycznie, wręcz za karę. Bez wiary, radości, ale z wątpliwościami. A tak się nie da zdobywać szczytów. Ci, co wygrywają - nigdy nie odpuszczają. Ci, co odpuszczają - nigdy nie wygrywają. Tak to działa. Do sukcesu nie ma żadnej windy. Trzeba iść po schodach.

Szkoda mi naszej „królowej sportu”. Mamy pastylki na ból głowy, antydepresanty na smutek, Boga na problemy wierzących. Na bezradność, nie mamy nic. Na bezradność czy bezsilność? Nad Dunajem nie mogliśmy sobie poradzić z otaczającą nas rzeczywistością albo zwyczajnie nie umieliśmy. Polska lekkoatletyka jest zagubiona. Przychodzi taki czas w życiu, kiedy niczego nie możesz być pewny. To, co się wiedziało wcześniej, wydaje się błędne lub niezrozumiałe. Wszystko wali się, kruszy, rozpada, nie można pozbierać kawałków. Następnego dnia trzeba wstać z łóżka jako względna całość i funkcjonować, jeżeli się nie uda - leżysz pan i robisz pod siebie.
Momentami można się upić bezradnością naszych sportowców. I to bez pomocy palinki, jak w przypadku wielu bezdomnych, których - o dziwo - stać na tę komunię szatana. Już niejaki Żeromski zwracał uwagę na tułactwo, włóczęgostwo, osierocenie. Ludzie bezdomni to nie tylko ci, którzy nie mają własnego domu - w znaczeniu potocznym, ale także ci, którzy nie potrafią odnaleźć się w świecie. Tego doświadczyłem w Budapeszcie.

Spotkałem Madziara, brudnego, cuchnącego oparami absurdu. Na smród musiał zwracać szczególną uwagę. Wiedział, że jeśli ludzie się nim brzydzą, nie dadzą mu ani pieniędzy, ani jedzenia, ani starego papieru lub butelek. Odraza i współczucie przeważnie się wykluczają. Minęło kilka minut i… Bezdomni zaczęli wyłaniać się wśród gęstniejącego mroku. Na chodniku pojawiały się ni stąd, ni zowąd kartony, plastik, gazety i koce. Nie wiadomo kiedy, stłoczone ciała zawłaszczyły cały chodnik. Piesi dostosowywali się do nowej topografii, ostrożnie krocząc przez pole ramion, nóg i twarzy. Oby tak nie było z kibicem lekkoatletycznym!
Co najmniej połowa naszej budapeszteńskiej ekipy powinna pozostać w domu. W kraju ma przecież wikt i opierunek, dach nad głową, spokój i troskę najbliższych. Bez lęków. Myślenie to najcięższa praca z możliwych i pewnie dlatego tak niewielu ją podejmuje. Ale dajmy sobie szansę. No to… Egészségedre! Na zdrowie!

