Joasia Zakrzewski do mety dotarła w czasie 7 godzin i 25 minut. Szybko zauważono jednak, że jeden z odcinków trasy pokonała ona w czasie, w jakiej nawet najszybciej biegający sportowcy nie są w stanie tego dokonać.
Ile zyskała Zakrzewski dzięki podróży samochodem?
Według pojawiających się informacji ultramaratonka przez ok. 2,5 mili miała poruszać się z prędkością 56 km/h. Ze zrozumiałych względów ten fakt wzbudził podejrzenia, iż nie wszystko odbyło się w zgodzie z przepisami. Okazało się, że wspomniany fragment trasy 47-latka pokonała samochodem.
Podwózka sprawiła, że Joasia zyskała ok. 25 minut, a na linię mety dotarła zaledwie 22 sekundy po rywalce, która zajęła drugą lokatę. Wykrycie oszustwa sprawiło, że ostatecznie medal za trzecią lokatę trafił w ręce Mel Sykes.
Zakrzewski chciała się wycofać?
Gdy sprawa wyszła na jaw, zawodniczka, która dopuściła się oszustwa, postanowiła spróbować usprawiedliwić swoje postępowanie. Otóż z jej wypowiedzi zamieszczonych na stronie BBC można wywnioskować, że w trakcie biegu zaczęła boleć ją noga, widząc więc na poboczu znajomą osobę poprosiła o podwózkę do najbliższego punktu kontrolnego, aby mogła zgłosić sędziemu rezygnację z dalszej rywalizacji.
Dlaczego ostatecznie, mimo doskwierających problemów i chęci przerwania wyścigu Joasia postanowiła dobiec do mety? Otóż mieli ją do tego namówić właśnie znajomi sugerując, że jeśli się podda, to znienawidzi za to sama siebie. Z kolei fakt, że po przekroczeniu linii mety nie przyznała się do podróży samochodem, przyjęła medal i pozowała do zdjęć negatywna bohaterka zawodów postanowiła wytłumaczyć... zmęczeniem i brakiem jasnego i logicznego myślenia po ogromnym wysiłku.
Żal i przeprosiny ze strony Zakrzewski wydają się być mocno spóźnione, a jej próby wyjaśnienia niecnego postępowania brzmią mało wiarygodnie. Czas pokaże, jak potoczą się dalsze losy ultramaratonki i czy odebranie jej medalu za bieg, który odbył się kilkanaście dni temu to jedyna kara, jaka ją spotka.
