W szpitalu uniwersyteckim „Jurasza” nierzetelnie rozliczano prowadzone badania kliniczne - stwierdziła Najwyższa Izba Kontroli. - Dziś jest inaczej - mówi dyrektor lecznicy.<!** Image 3 align=none alt="Image 154393" sub="Dyrektor Jarosław Kozera mówi, że lekarze testujący środki farmaceutyczne nie zasiadają już w komisjach przetargowych. Fot. Tymon Markowski">
Bydgoski szpital uniwersytecki im. Jurasza - o czym pisaliśmy - znalazł się w gronie 13 skontrolowanych przez NIK jednostek. Kontrola dotyczyła zakupów sprzętu i leków
w latach 2006-2008. NIK ujawniła, że aż 7 lekarzy korzystało ze sponsorowanych przez firmy farmaceutyczne wyjazdów szkoleniowych. Dodajmy, że lekarze ci sami siebie na owe wyjazdy delegowali. Uczestniczyli też w komisjach przetargowych, w których startowali ich mocodawcy.
- Wyniki raportu mnie nie dziwą - mówi obecny dyrektor szpitala, Jarosław Kozera - ponieważ zasady wtedy obowiązujące nie były dopracowane. Stworzono warunki do takiego, niekoniecznie łamiącego prawo, postępowania.
Lekarze, twierdzi szef „Jurasza”, dziś także współpracują z producentami leków i środków medycznych.
- Boję się, że ten raport będzie miał złe skutki i wzbudzi strach przed współpracą oraz badaniami klinicznymi. Bez nich przecież nie byłoby postępu - uważa Jarosław Kozera i dodaje, że szpital jest informowany o realizowanych programach, a lekarze testujący farmaceutyki nie zasiadają już w komisjach przetargowych.<!** reklama>
- Wiemy, kto uczestniczy w tych badaniach, wiemy, na czym dany program polega - mówi dyrektor. - Nie można wszystkich badań traktować jednakowo. Trzeba indywidualnie analizować ich koszty i wysokość narzucanych przez szpital marż. To przecież musi się opłacać wszystkim.
W „Juraszu” od ponad roku podpisywane są trójstronne umowy (badacz, szpital, firma). Na ich podstawie prowadzonych jest 28 badań.
- Mam nadzieję, że programy te nie zostaną wstrzymane. Nadal czekamy na uregulowania prawne, na jasne reguły gry. Ich brak wszystkim zaczyna przeszkadzać - podkreśla Jarosław Kozera.
Szpitalom uniwersyteckim nie tylko brakuje ustawy o badaniach klinicznych, której nowelizacją zajmuje się właśnie Ministerstwo Zdrowia. Problemem, który wskazała też Najwyższa Izba Kontroli, są pieniądze przeznaczane na inwestycje. Praktycznie, żaden publiczny szpital - nie tylko szpitale kliniczne - ich nie ma. Nie można przecież pieniędzy Narodowego Funduszu Zdrowia przeznaczać na inne niż lecznicze cele. Kiedyś szpitale rozwijały się, inwestując budowy... deficytem. Dziś szukają pieniędzy w ministerstwie, samorządach oraz funduszach unijnych.
- Nasz szpital w 80 procentach służy mieszkańcom regionu i miasta - mówi Jarosław Kozera. - Marszałek zbiera podatki od wszystkich mieszkańców, ale wpiera inwestycje tylko tych lecznic, dla których jest organem założycielskim. Tak samo robi miasto. Inwestuje tylko w swój szpital. W ramach wykonywania swoich zadań samorządy winny wspierać wszystkie placówki.