Wiecie dlaczego noszę beret a nie kapelusz? - Leszek Jan Malinowski postanowił odkryć karty. - Bo kapelusz musiałbym co chwilę zdejmować, odkłaniając się napotkanym uczniom... <!** Image 2 align=none alt="Image 158735" sub="Prof. Leszek Jan Malinowski - żołnierz AK i polonista - odszedł wiosną tego roku, ale pozostał w pamięci tysięcy swoich uczniów. Fot. Archiwum rodzinne">
Wzięłam to za przejaw pychy, za co srogo mnie pokarało, gdy wspólnie przemierzaliśmy ulicę Gdańską: profesorowi kłaniał się co drugi przechodzień, a wielu zatrzymywało, by wdać się w pogawędkę! Nie posiadałam się ze zdumienia i podziwu jednocześnie. To było pierwsze moje - osoby spoza Bydgoszczy - zetknięcie się z legendą jednego z bardziej znanych tu nauczycieli.<!** reklama>
Powojenne losy przywiały go nad Brdę z Wilna w ramach, co podkreślał, ekspatriacji (a nie repatriacji!). Niewiele starszy od uczennic, zasilił kadrę żeńskiego liceum Stanisławy Matysikowej. Potem były kolejne szkoły - zawodowe, technika, licea i WSP. A nawet kuratoryjny epizod, ale kariera urzędnicza go nie pociągała. Żywiołem Leszka Jana Malinowskiego był kontakt z uczniami, przekazywanie wiedzy zdobytej podczas studiowania historii sztuki na KUL-u i filologii polskiej na UMK. - To był prawdziwy erudyta - wspomina pan Marek (rocznik 1956). Był... Odszedł wiosną tego roku i nie mogę już zapytać, czy znał Władysławę Karowską - legendarną nauczycielkę tajnych kompletów w latach 1940-45.
Potrafiła cisnąć kałamarzem
Nawet wcielona przez okupanta do fabrycznej załogi, biegała do „swoich” dzieci wieczorami, w niedziele i święta. Dzięki niej edukację kontynuowało 123 uczniów, których nachwalić się nie mogła za dojrzałe podejście do nauki. - Teraz rozumiem, dlaczego pani Karowska nie znosiła bumelantów i potrafiła w takiego cisnąć kałamarzem - uśmiecha się pan Krzysztof (rocznik 1954), uczeń dawnej „czwórki” przy ul. Świętojańskiej. Ale żalu nie ma i wspomina słynne dzienniczki lektur, które prowadzili. Może dlatego tyle czyta?
To było jak czary
Chociaż, w odróżnieniu od sztuk plastycznych, muzyka nie była domeną prof. Malinowskiego, o Leonie Eliaszu nie mógł nie słyszeć. Kontrabasista i puzonista związany z filharmonią i operą, do historii przeszedł jako twórca orkiestry dętej w Zespole Szkół Elektronicznych, którą prowadził niemal trzy dekady. Majestatycznej siły spokoju już nie ma wśród nas, ale orkiestra nadal święci triumfy! Tak, jak przetrwała pamięć o Teresie Hojan, ongiś nauczycielce historii w I LO. - Szukając pomocy w przygotowaniach do egzaminów na studia z historii usłyszałem, że najwyżej na giełdzie uczniowskiej stoi pani Hojan, już wtedy emerytka - opowiada pan Jakub (rocznik 1984), przyznając, że wiarę tę nieco zachwiała jej widoczna choroba. - Ale gdy prof. Hojan zaczynała wykład, zmieniała się nie do poznania, to było jak czary - dodaje i widać, że trwa pod wrażeniem osobowości nauczycielki, dzięki której pokochał historię. - To jest smakowanie wiedzy - mówi pani Grażyna (rocznik 1956), podkreślając, że lekcje Leszka Jana Malinowskiego w II LO sprawiły, że rozsmakowała się w polszczyźnie...
Dobrze ocenić i docenić
A był srogi i wymagający. Miał tego świadomość, podejrzewał nawet, że nie jest zbyt lubiany. Jakież było jego zdumienie, gdy po latach dowiadywał się o uczniowskiej wdzięczności! Za wiedzę, za wpajane zasady. Czy to jedynie skłonność do idealizowania wspomnień? Nawet jeśli podejrzewać o to byłego prezydenta miasta, Romana Jasiakiewicza, pięknie przemawiającego w imieniu uczniów nad mogiłą profesora, czy zjazd klasy (rocznik 1946) z II LO, który zamienił się w wieczór jego pamięci, to jak potraktować, ofiarowaną „na gorąco” przez trzynaście uczennic z liceum Matysikowej gęś z trzynastoma sercami? Trzeba mieć wiarę, że uczniowie potrafią jednak nauczyciela ocenić i docenić. Jak polonistkę z Gimnazjum nr 23, Elżbietę Nowatkowską, wybraną przez bydgoszczan nauczycielem roku 2009. Zasłynęła tym, że podpisuje z klasą kontrakt: ona traktuje uczniów poważnie, tego samego oczekując i to się sprawdza! Matematykowi z I LO, Mariuszowi Adamczakowi, nie zaszkodziły nawet sprawdziany ze stoperem - ceni się go za rozjaśnianie w głowach i lubi za śmiesznostki. Oboje nadal uczą, a już mają szansę wejść na belferski top, jak legendarna „Onuca” - chemiczka Halina Kędzierska z „Mechanika”. Niby mało eleganckie przezwisko (od śmierdzących doświadczeń), a brzmi jakoś tak ciepło... Niechby tylko takie były wspomnienia po obu stronach katedry.
Małgorzata Witkowska, aktorka Teatru Polskiego w Bydgoszczy:
- W połowie lat 80. studiowałam filozofię na uniwersytecie wrocławskim i do dziś noszę w pamięci obraz profesora logiki - Tadeusza Kubińskiego. Reprezentował tak zwaną szkołę lwowską, był poliglotą, człowiekiem wielkiej kultury, od którego postaci (miał piękne dłonie!) biła niezwykła szlachetność... Już wtedy, na tle otaczającego świata, zdawał się być niczym dinozaur. Fascynująca osobowość profesora powodowała, że bardzo chciałam nauczyć się tej logiki. Dla mnie to było, jak zdobycie Mount Everestu! Ale cieszę się, że miałam taką okazję, bo wkrótce potem profesor zmarł, a ja zmieniłam studia.
Sebastian Chmara, prezes Cywilno-Sportowego Związku Sportowego „Zawisza”:
- Wśród wielu nauczycieli najlepiej wspominam wychowawczynię ze Szkoły Podstawowej nr 47 o profilu sportowym. Ewa Pawełek była matematyczką, kobietą drobną, ale wielkiego ducha. Trzeba przyznać, że dużo od nas wymagała, potrafiła to egzekwować i nawet pogrozić wieszakiem! Wszyscy uczyli się więc pilnie, wiele osób poszło na studia techniczne, a ja - choć wybrałem inaczej - do dziś znam i lubię matematykę. Jestem pewien, że zaszczepiła to we mnie pani Pawełek, co potem chyba przeszło na mojego 11-letniego syna, który wygrał konkurs „Liczydełko”. Tylko szkoda, że nie mogę już tym się jej pochwalić...
Anna Mackiewicz, nauczycielka i bydgoska radna:
- Szkołę wspominam dobrze, inaczej nie zostałabym nauczycielką, choć na początku o tym nie myślałam... Tak, jak nie mogłam przewidzieć, w jakiej roli będę po latach spotykać się z wychowawcą z VI LO. Był nim nauczyciel fizyki, Marian Sajna, z którym jako radna i wieloletnia przewodnicząca komisji edukacyjnej miałam styczność, gdy został dyrektorem szkoły, a potem, gdy zaczął kierować wydziałem edukacji! Jest w naszych kontaktach wzajemny szacunek, ale i dystans - no cóż, jestem w opozycji i choć oboje chcemy dla bydgoskiego szkolnictwa dobrze, mamy zupełnie inne tego wizje... Żartuję, że Marian Sajna sam sobie wychował taką oponentkę!
Wojciech Szczęsny, chirurg, rzecznik Bydgoskiej Izby Lekarskiej:
- Zastanawiam się, czy nieżyjąca nauczycielka biologii z IV LO w Toruniu, Felicja Młynarczyk była pierwszą osobą, która wpłynęła na to, że wybrałem medycynę... Jak nikt potrafiła zarazić entuzjazmem, a w czasach, gdy nikomu się nie śniły pokazy multimedialne, umiała załatwiać ciekawe projekcje o tematyce biologicznej. Ale kropkę nad „i” w sprawie mojej przyszłości postawiło spotkanie z prof. Juliuszem Narębskim - lekarzem i fizjologiem z UMK, gdzie zainteresowany biologią zacząłem jako 17-latek chodzić na otwarte wykłady. Dziś, gdy prowadzę tzw. medyczne środy, myślę, że podwaliny pod popularyzację wiedzy medycznej dał mi śp. prof. Narębski.