<!** Image 1 align=left alt="Adam Nowaczyk" >Co roku piłkarska Polska podnieca się, że oto jakaś nasza drużyna w końcu znajdzie się w fazie grupowej elitarnej Ligi Mistrzów. Argumentacja na „tak” bywa jednak najczęściej nierealna jak przemówienia większości rodzimych polityków.
Bo prawdę powiedziawszy, czy możemy stanąć w jednym szeregu obok Realu, Barcelony, Bayernu, Chelsea czy nawet przy niezbyt zamożnej, ale świetnie prowadzonej Sparcie Praga? Jednak w „pomroczności jasnej” łudzimy się, że wejdziemy do futbolowego raju. Że zawodnicy i trenerzy będą mieć możliwość pokazania się na salonach dostępnych tylko dla wybranych, a klub zgarnie duże pieniądze.
Po wylosowaniu przez Wisłę Kraków w trzeciej rundzie kwalifikacyjnej Panathinaikosu Ateny nadzieje znowu ożyły. W opinii kilku kopaczy mistrza kraju „Wszechateńskie Koniczynki” są w ich zasięgu, bo to rzekomo rywal nie z najwyższej półki. W sporcie oczywiście nie wolno poddawać się z góry. Wie o tym najlepiej Jerzy Engel, trener Wisły.
W jednym z wywiadów usadowił się bowiem w znakomitym otoczeniu, obok szkoleniowych sław, Jose Mourinho (Chelsea) i Rafaela Beniteza (Liverpool). Tylko czy sama wiara wystarczy? Krakowski zespół od Greków dzieli przepaść. Finansowa i organizacyjna.
Włoski opiekun Panathinaikosu, Alberto Malezani, ma także do dyspozycji lepszych piłkarzy; grających na wyższym poziomie zaawansowania technicznego i taktycznego. Biscan, Conceiacao, Goumas czy Basinas to piłkarze nietuzinkowi. No i jest jeszcze Olisadebe. Jego gole dały Polsce przepustkę na azjatycki mundial. Teraz jest zdrowy i odzyskał podobno dawną skuteczność. Popłynie Wisła, popłynie..?