Dawno, dawno temu, gdy ludzie byli w większości niepiśmienni, życzenia przekazywano sobie osobiście. Ten, kto nie potrafił się zrewanżować, mocno ryzykował, narażając się na klątwę...
O czasy, o obyczaje! - zawołałby rzymski filozof Cyceron, usłyszawszy, że własnoręczne wypisywanie życzeń bożonarodzeniowych powoli wypierane jest przez różne nowinki, ograniczające zaangażowanie życzącego do skopiowania gotowej formułki. Przecież jeszcze całkiem niedawno, raptem pod koniec XIX stulecia, to pocztówka była znakiem nowych czasów i zmian zachodzących na świecie. <!** reklama>
Kartka z braku czasu
Dziś wielu z nas nie ma czasu na wypisywanie kartek, choć sto lat temu kartki pojawiły się właśnie dlatego, że ich pomysłodawcy zabrakło czasu, by bliskim powinszować osobiście. Cóż, cywilizacja mocno wtedy przyspieszyła, świat się zaczął rozrastać, godzina jednak nadal miała tylko sześćdziesiąt minut. Wcześniej, gdy dla wielu naszych przodków za sąsiednią wsią zaczynała się już terra incognita, czas biegł jakoś wolniej i świętowanie wyglądało inaczej.
- Życzenia składało się wtedy osobiście, a związane z tym zwyczaje wiązały się z pradawnymi obrzędami magicznymi - mówi Agnieszka Kostrzewa z Muzeum Etnograficznego w Toruniu. - Po domach chodzili kolędnicy, życząc szczęścia, zdrowia i dostatku. W związku z tym, że Kościół zaadaptował pewne dawne zwyczaje, uległy one chrystianizacji i wpisały się w cykl zachowań związanych z Bożym Narodzeniem oraz świętowaniem Nowego Roku.
Koza, turoń, Trzej Królowie
Życzenia, z którymi przychodzili kolędnicy, były formą daru, który zobowiązywał do wzajemności.
W orszakach kolędników bardzo często pojawiały się postaci związane z kultem płodności, pamiętające jeszcze czasy pogańskie. Chodziły jednak po kolędzie zgodnie z tymi wprowadzonymi przez chrześcijaństwo, zresztą w wielu miejscach kraju robią to nadal.
Koza, diabeł, turoń, Trzej Królowie... Pochodzenie nie jest takie ważne, zawsze są to postacie przebrane, czyli niezupełnie z naszego świata. A z takimi lepiej nie zadzierać. Jeśli więc taki orszak puka do drzwi z dobrym słowem, nawet zaśpiewanym na nieco fałszywą nutę, lepiej go nie odprawiać z kwitkiem.
- Kolędnicy życzyli dostatku, a ich słowa miały moc sprawczą - mówi Agnieszka Kostrzewa. - Otrzymywali za to zapłatę, m.in. pożywienie. Gdy ktoś jej odmówił, kolędnik mógł go przekląć.
Zwykła pocztówka jest więc od kolędnika bezpieczniejsza. Nie odpowiem na otrzymane życzenia? Ich nadawca brzydko sobie o mnie pomyśli, ale cegła mi od tego na głowę nie spadnie. Z kolędnikami było inaczej. Świat, po którym chodzili, był niby mniejszy - nie było samolotów, radia, telewizji, ludzie tyle nie podróżowali. Z drugiej strony, nie był tak jaśnie oświecony jak dziś. Ciemności długich zimowych wieczorów rozpraszał jedynie blask świec lub księżyca. Taki świat pozostawiał wiele miejsca dla wyobraźni. Czy jednak tylko dla niej? Kolędnicy, mieli moc, która pozwalała im skutecznie życzyć lub przeklinać. Jako przebierańcy balansowali na granicy tego i tamtego świata, co nie było wcale bezpieczne.
Diabła lepiej nie kusić
Etnografowie, prowadzący kiedyś badania gdzieś na terenach obecnej Białorusi, zauważyli orszak kolędników pozbawiony diabła. Zdziwili się, jak można wychodzić na obchód bez jednej z najważniejszych postaci. Zaczęli więc badać sprawę i okazało się, że nieobecność czarta nie była przypadkowa... Otóż kiedyś bies chodził tam jak Pan Bóg przykazał. Pewnego razu jednak, gdy orszak brnął w ciemnościach z jednej wsi do drugiej, w diable wzięła górę jego ludzka natura. Przebrany za czarta człowiek odszedł na chwilę na bok ponaglony potrzebą.
- Nikt go już nigdy więcej nie zobaczył, choć wszyscy szukali - opowiadali badaczom tubylcy. - Prawdziwy diabeł zauważył swojego i go porwał. Tak się musiało stać!
Od tego czasu ludzie postanowili diabła nie kusić i nikt się za niego nie przebierał.
Światło cywilizacji przepędziło mroki zabobonów. Kolędnicy jednak trzymają się jeszcze, chociaż nawet w ich szeregi wkradły się zmiany.
- Dziś można trafić na kolędujące dziewczyny, choć kiedyś coś takiego było nie do pomyślenia - mówi Agnieszka Kostrzewa.
O czasy, o obyczaje! - zawołałby rzymski filozof Cyceron, widząc jak zmieniają się najbardziej tradycyjne bożonarodzeniowe tradycje. Zawołałby, jednak umarł kilkadziesiąt lat przed Chrystusem, więc Boże Narodzenie go ominęło...