Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kobieta z pasją: Kinga Sawicka opowiada o żeglowaniu i przylądku Horn

Jan Oleksy
Jan Oleksy
Naczytałam się trochę książek i artykułów na temat Hornu, wyobrażenie było mocno przerażające i chyba wszystkich nas zaskoczyła pogoda, jaką tam zastaliśmy, bo „Przylądek Nieprzejednany” dał się opłynąć w blasku promieni słonecznych, a to rzeczywiście rzadkość – wspomina Kinga Sawicka, członkini Bractwa Kaphornowców.
Kobieta z pasją: Kinga Sawicka opowiada o żeglowaniu i przylądku Horn

W Stronie Kobiet w ramach cyklu „Kobieta z pasją” pokazujemy wam ciekawe kobiety i ich inicjatywy. Mecenasem cyklu jest TZMO SA, właściciel marki Bella.

Z Kingą Sawicką rozmawia Jan Oleksy

Ani Toruń, ani Gniewkowo nie leżą nad morzem... A nawet dość daleko.
Niestety Gniewkowo nie leży nad morzem, jednak za sprawą „Kursu na Horn” zdecydowanie skróciłam ten dystans.

Co masz na myśli?
Oczywiście udział w wieloetapowym konkursie wiedzy o morskiej historii naszego kraju „Kurs na Horn”, którego pomysłodawcą był Cezary Bartosiewicz, ówczesny grotmaszt Bractwa Kaphornowców, zrzeszającego żeglarzy, którzy opłynęli ten osławiony przylądek. Wystartowałam w nim z chęci przeżycia przygody. Początkowo sądziłam, że będzie to jednorazowa zabawa, ale romantyczna otoczka tego przedsięwzięcia poruszała moją wyobraźnię i bardzo motywowała mnie do działania.

Do tego stopnia, że zwyciężyłaś w ogólnopolskim finale. Byłaś najlepsza w Polsce z tematyki morskiej?
Podjęłam wyzwanie, ostro zaczęłam uczyć się morskiej historii Polski, dziejów żeglarstwa i innych zagadnień związanych z morzem. Wygrywałam poszczególne etapy, w których nagrodami były rejsy, z pamiętnym pierwszym po Zatoce Gdańskiej na trasie Gdynia-Hel-Gdynia. Wówczas jeszcze konkursowe zmagania traktowałam jako okazję, by wyrwać się ze szkoły i poznać coś nowego. W ramach zwycięstwa w kolejnym etapie, odbyłam już dłuższy rejs po Bałtyku z Tallina do Rygi. Dzięki tej wyprawie mogłam posmakować żeglarstwa. Wiadomo, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc po tygodniu na morzu poczułam, że połknęłam bakcyla. Do finału ogólnopolskiego pozostały dwa miesiące intensywnych przygotowań z wiedzy o polskiej historii morskiej, teorii żeglowania, geografii Hornu czy współczesnych instytucjach morskich. Nie było łatwo, przez trzy lata trwania konkursu wzięło w nim udział 10 194 uczniów z różnym poziomem znajomości żeglarstwa. Dodam, że nigdy wcześniej nie byłam związana z żeglarstwem, jak również nikt w rodzinie nie pływał po morzach czy nawet jeziorach. Nie wiedząc, jak będą przygotowani przeciwnicy, musiałam opanować jak najwięcej teorii, by móc maksymalnie nadrobić braki w doświadczeniu.

To Ty teraz przecierasz morskie szlaki?
Moja pasja udzieliła się najbliższym do tego stopnia, że również rodzice zaczęli regularnie pływać i myślę, że zamiłowanie do żeglarstwa na nich się nie skończy.

Bałtyk w porównaniu z oceanem to „przedszkole żeglarstwa”?
Absolutnie nie. Bałtyckie rejsy były rzeczywiście sielankowe, w porównaniu z dużym wyzwaniem jakim był Horn, ale w gronie żeglarzy panuje przekonanie, że jak ktoś się nauczył żeglować na Bałtyku czy Morzu Północnym, to sobie wszędzie poradzi. My akurat podczas programu, czyli mojego pierwszego rejsu morskiego trafiliśmy na bardzo słoneczny i spokojny tydzień, natomiast na co dzień bywa dużo bardziej różnorodnie i ciekawie pod kątem żeglarskim. Jeżeli ktoś zaczyna od Bałtyku, to może się albo łatwo zrazić, albo pokochać morze i żagle. Nie ma nic pomiędzy.

Z takim przekonaniem rzuciłaś się na głęboką wodę? Wygrałaś finał, którego zwieńczeniem była nagroda w postaci rejsu wokół Przylądka Horn.
Polecieliśmy do Buenos Aires, a stamtąd do Ushuaia, najniżej na południu położonego miasta i portu na świecie, a z kolei Horn stanowi najdalej na południe wysunięty punkt Ameryki Południowej. Była to rzeczywiście wyprawa na „koniec świata” i tak, zdawałam sobie sprawę z możliwych scenariuszy. Na szczęście rejs przebiegł bardzo pomyślnie, a ja nie żałuję ani jednej przepłyniętej mili i ani minuty spędzonej na jachcie.

Dopiero w porcie w Ushuaia zobaczyłaś na żywo Wasz jacht „Selma Expeditions”?
Zapowiedź była dobra, bo Selma to imię, które oznacza „strzeżonego przez bogów”. Jacht wcześniej widziałam jedynie na zdjęciach, więc wszystko stanowiło dla mnie niespodziankę, zwłaszcza, że dotychczas pływałam głównie na „Województwie Toruńskim”. „Selma Expeditions” jest nieco ponad 20-metrową stalową jednostką z 1981 r., pływająca pod polską banderą właśnie w okolicach Hornu i Antarktydy.

Kobieta z pasją: Kinga Sawicka opowiada o żeglowaniu i przylądku Horn

Nieco później poznałaś załogę, złożoną z samych facetów. 11 mężczyzn i Ty, jedyna dziewczyna. Jak się czułaś? Byłaś noszona na rękach?
Nie miałam z tym absolutnie żadnego problemu, w męskim gronie czułam się odpowiednio zaopiekowana, a pływanie na jednym pokładzie z doświadczoną załogą pod wodzą kapitana Marka Padjasa sprawiło, że mogłam się bardzo dużo nauczyć. Płeć nie miała tu większego znaczenia, nie byłam traktowana ulgowo, miałam wachty, jak każdy członek załogi. Wszyscy znali swoje zadania, wiedzieli co mają robić w konkretnym momencie. Większe obawy dotyczyły reakcji organizmu, bo nie miałam okazji, aby sprawdzić się w trudnych warunkach.

Kinga mocna w teorii... Byłaś oczytana, wiedziałaś wszystko o Hornie, o niebezpieczeństwach czyhających na żeglarzy?
Pływanie wokół Hornu znałam doskonale z teorii, naczytałam się mnóstwa książek i artykułów na ten temat. Wiele opowieści słyszałam od grotmaszta Bractwa Kaphornowców Czarka Bartosiewicza i śp. Miry Urbaniak na żeglarskich spotkaniach. Ale ani żeglarstwa, ani Hornu nie da się traktować teoretycznie. Jest to region-niespodzianka, a wciąż zmieniające się warunki atmosferyczne, każą być czujnym przez absolutnie cały czas. Wyobrażenie było mocno przerażające i chyba wszystkich nas zaskoczyła pogoda, jaką tam zastaliśmy, bo Horn dał się opłynąć w blasku promieni słonecznych. Spełniło się powiedzenie, że każdy ma taką pogodę na jaką zasłużył, więc muszę przyznać, że chyba byliśmy wyjątkowo grzeczną załogą, bo rzeczywiście warunki atmosferyczne mieliśmy sprzyjające do tego stopnia, że weszliśmy na Horn, który jest miejscem absolutnie magicznym. Horn był łaskawy, po jego opłynięciu bezpiecznie wróciliśmy do Ushuaia, a już parę godzin później, zamknięto port dla ruchu jednostek, ze względu na panujący sztorm, przed którym udało nam się uciec.

Horn stanowi także umowną granicę dwóch oceanów – Atlantyku i Pacyfiku.
Okolice Nieprzejednanego są wyjątkowe pod wieloma względami. Wyróżniają je sztormy o sile huraganów, Dryf Wiatrów Zachodnich, pobliski szelf kontynentalny, duży kąt nachylenia dna oceanicznego i jego wypłycenie z 4000 m do 50 m. To z kolei przekłada się na budowanie długiej i stromej fali. Takie warunki sprawiają, że niemal cały archipelag wysp Hermite jest niezamieszkały, króluje tam karłowata roślinność, surowość i uboga fauna. Jakkolwiek abstrakcyjnie to brzmi, jedyną zamieszkałą wyspą w archipelagu jest właśnie Horn. Odwiedziliśmy latarnię morską, w której żyją jedyni mieszkańcy wyspy – latarnik z rodziną. Poza tym widzieliśmy: kapliczkę, pomnik albatrosa, który jest symbolem zaginionych żeglarzy i marynarzy oraz kamień upamiętniający wszystkich, którzy zaginęli, podejmując próbę opłynięcia tego przylądka. To wszystko powoduje, że o Hornie mówi się jako o żeglarskim Mount Evereście, bo próba opłynięcia Przylądka Nieprzejednanego nie zawsze kończy się szczęśliwie. Na dnie oceanów w tym miejscu znalazło się kilkaset statków różnego typu i około 10 tysięcy osób.

Podczas rejsu na Horn prześladowała Was myśl, że płyniecie nad cmentarzyskiem?
Nie da się pominąć tego faktu. My, oczywiście poza opłynięciem Hornu mieliśmy jeszcze jeden cel - upamiętnienie braci Ejsmontów, Mieczysława i Piotra w 50. rocznicę ich rejsu. Byli to Pierwsi Polscy Wolni Żeglarze, którzy uciekli z komunistycznej Polski by zrealizować swoje największe marzenie, jakim był rejs dookoła świata. Po niezliczonych przygodach i problemach dotarli do Buenos Aires, gdzie dosiadł się do nich student – Wojtek Dąbrowski. Kolejnym etapem podróży miało być opłynięcie przylądka Horn, niestety ich jacht „Polonia” zatonął w grudniu 1969 roku, prawdopodobnie między Puerto Deseado a Rio Gallegos. Aby to upamiętnić, przez cały czas naszego rejsu pod lewym salingiem powiewała biało-czerwona bandera z wcięciem i niebieską obwolutą – bandera Pierwszych Polskich Wolnych Żeglarzy.

Kobieta z pasją: Kinga Sawicka opowiada o żeglowaniu i przylądku Horn

Czym jest dla Ciebie żeglarstwo?
Przede wszystkim szkołą kształtowania charakteru, a także lekcją organizacji. Na jachcie musi być porządek, nie ma tam miejsca na przypadek. To także świetny sposób na poznawanie świata i obcowania z ciekawymi ludźmi. Tam człowiek uczy się nie tylko praktycznych umiejętności żeglarskich, ale także życia w załodze. Szybko musimy stać się dobrze funkcjonującym organizmem, dlatego kluczowe jest poczucie odpowiedzialności za siebie i innych. Oczywiście podczas rejsu zawsze znajdzie się czas na grę na gitarze i śpiewanie szant, co jest nieodłącznym elementem żeglarstwa. Gdy wsiadam na jacht i czuję wiatr smagający twarz, to wiem, że żyję, i że za tym tęskniłam przez cały rok.

Nie masz odwiecznego wakacyjnego dylematu, co wybrać, morze czy góry?
Uwielbiam podróżować, więc nie wykluczam żadnej opcji. Rzeczywiście nauczyłam się wypoczywać na jachcie, ale nie mam nic przeciwko temu, żeby podzielić urlop i wyskoczyć w góry. Fajnie byłoby, gdyby udało się te dwa kierunki połączyć.

Wróćmy na morze. Gdzie po Hornie pływałaś?
Powiem, że „wkoło komina” głównie z powodu sytuacji pandemicznej. Covid pokrzyżował wszystkie dalsze plany. Zatem pływaliśmy wzdłuż polskiego wybrzeża z Gdańska do Szczecina, w pobliżu Niemiec i Danii, a także po Morzu Północnym. W większości były to rejsy na jachcie „Województwo Toruńskie”, a w zeszłym roku w ramach obozu studenckiego, bo studiuję turystykę i rekreację, pływałam na drewnianym oldtimerze „Bonawentura”. Teraz mam chrapkę na coś większego. Marzy mi się większa jednostka, na której poczuję ducha załogi, nie mniejszej niż na Hornie, gdzie było nas 12 osób.

Masz idoli (idolki) żeglarstwa, których portrety wieszasz na ścianie?
Nie jestem fanką stawiania ołtarzyków. Moimi inspirującymi bohaterami zawsze byli i są nadal samotni żeglarze, którzy wsiadają na jacht i bez zawijania do portów opływają kulę ziemską. To dla mnie abstrakcja, bo jestem osobą, która ceni sobie towarzystwo i nie lubi samotności. Ci żeglarze wzbudzają mój ogromny szacunek.

Wielki to zaszczyt być członkiem elitarnego Bractwa Kaphornowców?
Daje to poczucie przynależności do konkretnej grupy żeglarskiej, ludzi, których połączył fakt opłynięcia przylądka Horn pod żaglami i pod polską banderą, Oczywiście, czuję się wyróżniona, będąc w kilkusetosobowym gronie braci i sióstr Kaphornowców.

Mając tytuł Albatrosa Hornu...
Nie na darmo ten ptak słynący z dalekich podróży, będący symbolem bezkresu i odkryć geograficznych stał się znakiem rozpoznawczym Bractwa. Albatros umieszczony jest na chuście kaphornowców, a każdy członek Bractwa otrzymuje tytuł Albatrosa Hornu. Ponadto wstępując do Bractwa ślubujemy: „strzec honoru polskiego żeglarza, godności biało-czerwonej bandery i służyć naszym doświadczeniem, radą i pomocą żeglarzom, którzy będą tego potrzebowali”. Ta żeglarska symbolika jest w stanie przemówić do każdego.

A Ty przemawiasz językiem żeglarskim przy różnych okazjach? Co aktualnie porabiasz?
W Toruniu studiuję turystykę i rekreację, a w Miejsko-Gminnym Ośrodku Kultury, Sportu i Rekreacji w Gniewkowie jestem pracownikiem ds. rekreacji i turystyki. To dobrze się uzupełnia. Po każdym rejsie nabierałam coraz większego przekonania, że przysłowiowa „praca za biurkiem” osiem godzin dziennie przez pięć dni w tygodniu to nie jest to, co chciałabym robić. Zdecydowanie pasuje mi zajęcie w trybie latającym, poszukującym, zwiedzającym, a to fantastycznie udaje mi się realizować w ośrodku kultury. Turystyka i żeglarstwo siedzą we mnie cały czas. Cieszy mnie możliwość dzielenia się swoimi żeglarskimi doświadczeniami. W zeszłym roku udało nam się zrealizować przy współudziale Toruńskiego Stowarzyszenia Żeglarzy Morskich konkurs dla uczniów „Z Bałtykiem na ty”. Piątka laureatów zdobyła w nagrodę czterodniowy rejs po Zatoce Gdańskiej.

Co powiesz swoim rówieśnikom?
Najważniejsze przesłanie brzmi, żeby mieć uszy i oczy szeroko otwarte na wszystko, co się dzieje dookoła, bo czasem, jak w moim przypadku, pozornie niewinna przygoda może przemienić się w życiową pasję.

Kinga Sawicka o sobie:

Mam 21 lat. Nie tak dawno w moim życiu pojawiło się żeglarstwo i zadomowiło się w nim na dobre, przy okazji wywracając dotychczasowe priorytety do góry nogami. Przygoda z żaglami uświadomiła mi, jak dużą mam potrzebę poznawania świata w sposób realny, a nie tylko teoretyczny. Ukończyłam VIII LO w Toruniu, aktualnie studiuję turystykę i rekreację w Wyższej Szkole Bankowej w Toruniu i pracuję w Miejsko-Gminnym Ośrodku Kultury, Sportu i Rekreacji w Gniewkowie. Robię to, co kocham – odkrywam świat wszelkimi możliwymi kanałami i pomagam odkrywać go innym.

Kobieta z pasją: Kinga Sawicka opowiada o żeglowaniu i przylądku Horn
od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Kobieta z pasją: Kinga Sawicka opowiada o żeglowaniu i przylądku Horn - Nowości Dziennik Toruński