https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Klient płaci, klient chce latać

Coraz więcej Polaków stać na to, by wznieść się do chmur. Szkoły pilotażu przeżywają oblężenie, a znawcy branży przekonują, że na polskim niebie z każdym rokiem będzie coraz ciaśniej. I coraz więcej małych samolotów będzie spadać na ziemię.

Coraz więcej Polaków stać na to, by wznieść się do chmur. Szkoły pilotażu przeżywają oblężenie, a znawcy branży przekonują, że na polskim niebie z każdym rokiem będzie coraz ciaśniej. I coraz więcej małych samolotów będzie spadać na ziemię.

<!** Image 2 align=right alt="Image 83712" sub="- Pilotów dzieli się na brawurowych i starych. Ci pierwsi nie dożywają starości - mówi Jerzy Kowalski, były pilot wojskowy, który od sześciu lat szkoli pilotów w podchełmińskim Watorowie / Fot. Piotr Schutta">Marcin K., 35-letni biznesmen z Koła, od niedawna przechodził szkolenie akrobacyjne. Wyczynowy samolot „Zlin 526 AFS”, którym 20 lat temu wykonywano figury na mistrzostwach świata i Europy, kupił w zeszłym roku i dopiero poznawał jego możliwości. Loty zapoznawcze na akrobację wykonywał w Radomiu na innej maszynie. Na zlinie zdążył wylatać około 20 godzin. Samolot zderzył się z ziemią w południe 1 maja, niedaleko lotniska pod Włocławkiem, po wejściu w korkociąg na wysokości około 60 metrów. Nieoficjalnie przyczyną katastrofy był błąd pilota.

Samolot jak rączy koń

- Marcin latał od siedmiu lat, szkolił się u nas, był doświadczonym pilotem. Utrzymywał się w formie, bo w ostatnim roku wylatał 46 godzin. To wystarczająco dużo, by być w sztosie - Marek Koziński, dyrektor Aeroklubu Włocławskiego, miał okazję pilotować samolot, którym rozbił się Marcin K. Tak o nim mówi: - To był samolot zawodniczy. Taki statek powietrzny można porównać do rączego konia albo wyścigowego samochodu. Był superczuły. Zwykły samolot ma lotki (ruchoma część skrzydła, mająca wpływ na siłę nośną - dop. red.) na jednej trzeciej skrzydła. Ten miał na całej długości. Jedno szarpnięcie lotką i samolot natychmiast się zrywał. Z taką maszyną jest jak z szybkim autem. Łatwo można sobie kuku zrobić.

<!** reklama>W Polsce coraz łatwiej zostać pilotem i właścicielem samolotu, a nawet prywatnego lądowiska. Moda na prywatne latanie z roku na rok przybiera na sile. Własny samolocik, podróże biznesowe, wycieczki z rodziną - o tym marzy coraz więcej Polaków i coraz większej grupie udaje się te fantazje urzeczywistnić. Nie ma bowiem problemów ze znalezieniem ośrodka szkoleniowego (jest ich ok. 120!, w większości prywatnych), ani z kupnem samolotu (ogłoszeń w Internecie nie brakuje). Wystarczy mieć pieniądze. Bo ani latanie, ani szkolenie nie jest zabawą dla przeciętnego zjadacza chleba. Ale jeśli warunek finansowy zostanie spełniony, nie ma przeszkód, by z człowieka, który o lotnictwie nie miał dotąd pojęcia, zrobić pilota.

<!** Image 3 align=right alt="Image 83712" sub="22-letni Łukasz z Bydgoszczy dopiero rozpoczął kurs. Finansowo wspomagają go rodzice / Fot. Piotr Schutta">Jak wynika z szacunków podawanych przez różne szkoły pilotażu w Polsce, co roku o licencję pilota turystycznego ubiega się od 60 do 100 biznesmenów. W niektórych ośrodkach bogaci przedsiębiorcy to wręcz połowa kursantów. Druga część to młodzi ludzie, którzy w przyszłości chcą pracować w liniach lotniczych, pieniądze na kurs pochodzą wówczas z kredytu bankowego lub od rodziców.

- Biznesmenów trudno się szkoli z jednego powodu: zawsze brak im czasu. Trzeba ich zmuszać do obecności na lotnisku, zachęcać do podnoszenia umiejętności, pilnować, by nie mieli zbyt długich przerw w lataniu. - Jerzy Kowalski, pilot wojskowy z 40-letnim stażem, od kilku lat w tajniki latania wprowadza ludzi z zasobnymi portfelami w prywatnym Ośrodku Szkolenia Lotniczego w Watorowie pod Chełmnem.

Rocznie szkoli się tu średnio osiem osób. Sześć spośród nich to ludzie młodzi, chcący później pracować w liniach lotniczych. Grupę kursantów uzupełniają dwaj przedsiębiorcy, którzy będą przemieszczać się w powietrzu dla biznesu i dla przyjemności. Jak mówi Jerzy Kowalski, zaledwie w jednym na trzydzieści przypadków zdarza się, że nic i nikt nie jest w stanie pomóc kursantowi. - Po prostu nie czuje się w powietrzu i koniec. Źle ocenia wysokość, nie widzi ziemi. Albo za wysoko wyrównuje, albo chce uderzyć w ziemię - dodaje szef pilotów z Watorowa.

Latanie to nie jazda autem!

Michał Cedroński, właściciel firmy transportowej z Warszawy, pilotem turystą jest od 8 lat. Ma też licencję zawodową i uczestniczy w kursie dla instruktorów. Mówi, że po zdobyciu licencji turystycznej nie czuł się w powietrzu pewnie. Dziś lata po całej Polsce w interesach (trasę Warszawa - Jelenia Góra pokonuje samolotem w 2,5 godziny, podczas gdy jazda samochodem zabiera 8 godzin), zwiedził sąsiednie kraje, był na Santorini i w Chorwacji, niedługo wybiera się z grupą przyjaciół do Monte Carlo, by obejrzeć w akcji Roberta Kubicę.

<!** Image 4 align=none alt="Image 83715" sub="Okoliczności niedawnej katastrofy pod Włocławkiem bada specjalna komisja. Nieoficjalnie wiadomo, że przyczyną wypadku był błąd pilota / Fot. Jarosław Czerwiński">- Zaraz po kursie był ze mnie mały neptek. Dopiero po stu godzinach poczułem sie spokojniejszy. Latanie to nie jazda samochodem. Tu nie ma powtarzalności i rutyny - Michał Cedroński podkreśla, że każdy start, lądowanie i lot wiążą się z pewną nieprzewidywalnością.

Jak wynika ze statystyki wypadków lotniczych, ok. 90 proc. zdarzeń jest skutkiem błędu człowieka.

W Lubinie pilot prywatnego samolotu Piper Cub wykonywał popisowy lot nad cmentarzem, na którym odsłaniano tablicę pamiątkową z nazwiskiem jego dziadka. Jego wyczyn oglądała z ziemi rodzina. Lecąc za wolno i za nisko, wszedł w ostry wiraż i w korkociągu wbił się w ziemię tuż za cmentarnym murem.

- To klasyczny przykład brawury. Tak zwane odwiedziny u cioci - mówi Jerzy Kowalski.

Jeszcze osiem lat temu na polskim niebie latało zaledwie dwieście prywatnych maszyn, będących własnością osób prywatnych i firm. Dziś własne skrzydła ma w Polsce 225 osób (dane Urzędu Lotnictwa Cywilnego za 2007 rok). Oprócz tego około czterysta maszyn zarejestrowanych jest na prywatne przedsiębiorstwa. W większości są to samoloty używane. Na dwuosobową, przechodzoną cessnę trzeba wydać ok. 150 tys. zł, czyli tyle, co na nowe luksusowe auto.

Wreszcie zaczęli kupować

- Na szczęście na rynku samolotów nowych też coś się u nas zaczęło dziać. Polski diler amerykańskiej marki Piper przez dziewięć lat sprzedał w naszym kraju zaledwie kilka sztuk i to była tragedia. Ale w ostatnim roku nagle pojawiło się aż kilkunastu klientów i przedstawiciel firmy znalazł się na drugim miejscu na świecie pod względem liczby sprzedanych samolotów tej marki - mówi Krzysztof Niewiadomski, redaktor naczelny ukazującego się od trzech lat pisma „Pilot Club”. Dodaje, że jeszcze do niedawna właściciele prywatnych skrzydeł wywodzili się głównie ze środowiska zawodowych lotników. Od początku lat 90. ubiegłego wieku wypierają ich ludzie majętni, niezwiązani z lotnictwem. - Coraz więcej małych przedsiębiorców zauważa, że to najszybszy sposób przemieszczania się. Ze Szczecina do Krakowa leci się cztery godziny. Samochodem człowiek męczy się cały dzień.

Kosztowna licencja

  • Szkolenie na licencję pilota turystycznego kosztuje w Polsce ok. 25 tys. zł. Kurs to dwa tygodnie teorii i 45 godzin praktyki.
  • Dwuosobowy, używany samolot „Cessna” można kupić już za 150 tys. zł. Nowy, luksusowy cirrus kosztuje 1,8 mln zł.
  • Prawie 350 osób zdobyło w 2007 roku licencję pilota turysty.
Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski