- Kto dużo ukradnie, tego kara omija! – tak wzburzona Marzena Wawrzeńczyk zareagowała na informację sędziego o wznowieniu procesu.
<!** Image 3 align=right alt="Image 130848" sub="Marzena i Wojciech Wawrzeńczykowie należą do grona najbardziej poszkodowanych. Oszukała ich sąsiadka z targowiska Fot. Dariusz Bloch">Wczoraj w Sądzie Okręgowym w Bydgoszczy miał zapaść wyrok w sprawie Renaty L. - byłej wicedyrektorki jednej z fordońskich szkół i jej męża Krzysztofa L. - byłego inspektora PIP. Ją oskarżono o wyłudzenie prawie miliona złotych od przyjaciół i znajomych. On miał współdziałać z żoną przy wyprowadzaniu majątku, udaremniając zaspokojenie żądań wierzycieli.
Wyrok nie zapadł, bo sąd postanowił uzupełnić postępowanie dowodowe. - Po to, by nikt wyroku nie uchylił - wyjaśniono pokrzywdzonym. Oskarżonych na sali nie było. Ich ofiary nie kryły emocji: - Proces toczy się od pięciu lat! Nigdy nie odzyskamy pieniędzy! Państwo L. oficjalnie niczego nie mają. Ona jest na rencie, on - bezrobotny. Mieszkają w zastawionym i zadłużonym mieszkaniu, które przepisali na córkę. Wyłudzone od nas pieniądze pewnie gdzieś zainwestowali. Takim ludziom należy się więzienie - pomstowali w sądzie.
Są zbulwersowani i zmęczeni przedłużającym się procesem. Renata L. wyłudzała od nich pieniądze w latach 2001 - 2003. Najwięcej, bo aż 600 tys. zł od Marzeny i Wojciecha Wawrzeńczyków. Była ich sąsiadką z targowiska. Po odejściu ze szkoły zajęła się handlem na rynku. Zdobyła ich zaufanie, spotykali się towarzysko. Potem zaczęły się pożyczki. Jednym tłumaczyła, że buduje hurtownię perfum na polsko-niemieckiej granicy. Innym, że robi interesy z komornikiem, tanio kupując ziemię pod parcele. Opowiadała też bajki o supertowarze, sprowadzanym z Turcji. - My jej wierzyliśmy, a gwarantem był jej mąż - pracownik Okręgowego Inspektoratu Państwowej Inspekcji Pracy - tłumaczą. Gdy wykryli oszustwo, skrzyknęli się i złożyli zawiadomienie o przestępstwie. Prokuratura miała już zgłoszenie z Warszawy od Marka J., którego Renata L. naciągnęła na 30 tys. zł.
<!** reklama>Pierwszy proces państwa L. trwał ponad 3 lata. - Renata L. robiła wszystko, by dostać „żółte papiery” - wspominają poszkodowani. - Deptaliśmy jej po piętach, więc ten numer Renatce nie wyszedł. Tyle, że proces się przedłużał. W kwietniu 2007 Sąd Rejonowy w Bydgoszczy wydał wyrok. Zdaniem pokrzywdzonych, zbyt łaskawy dla państwa L. Jej wymierzono półtora roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata. Krzysztof L. dostał rok w „zawiasach”. Te zawiasy miały być dla L. okresem próby. Mieli oni naprawić szkodę, czyli zwrócić pokrzywdzonym pieniądze. Ale panu L. taki wyrok się nie spodobał. Odwołał się i proces zaczął się od nowa. - Skarżycie się, że przewód sądowy trwa 5 lat? Niesłusznie! Palucha sądzili przez 17 lat, a i też grosza nikomu nie oddał - drwi sobie z Wawrzeńczyków przygodny słuchacz z sądowego korytarza. A nam podpowiada: - Przypomnijcie procesy lokalnych oszustów. Było ich trochę. Spełniamy to życzenie w tekście: Oto lokalna parada oszustów w pełnej krasie.