Kibice zgromadzeni w hali przylotów warszawskiego Lotniska Chopina najgoręcej powitali rzecz jasna kajakarki, które w Japonii sięgnęły po srebrny medal w konkurencji K2 500 metrów (Karolina Naja i Anna Puławska) i brązowy w K4 500 m (Naja, Puławska, Justyna Iskrzycka i Helena Wiśniewska). Trochę potrwało zanim cała czwórka dotarła na spotkanie z dziennikarzami, czekającymi na nie w pobliskim hotelu Renaissance.
- Jesteśmy dumni z tego, że godnie reprezentowałyście nasz kraj w dalekiej Japonii - przywitał je w imieniu wszystkich zebranych wiceprezes PKOl Mieczysław Nowicki. Gratulacje złożyli przedstawiciele sponsorów. Później do głosu doszły w końcu główne bohaterki.
- Jak to jest być mamusią takich fajnych dziewczyn - pytanie do Karoliny Naji miało drugie dno, bo na konferencję dotarł również życiowy partner kajakarki i ich kilkuletni synek Miecio, który w tym właśnie momencie stał obok, uczepiony jej sukienki. Tym razem chodziło jednak o to, że to właśnie ona, z racji wieku i doświadczenia, była liderką całej drużyny.
- Starałam się im pomóc jak mogłam - roześmiała się Naja. - Im za dużo nie trzeba było jednak matkować. Są bardzo świadome swoich możliwości. Bardziej świadome, niż ja byłam w ich wieku - dodała, już poważnie.
Dla niej medale wywalczone w Tokio nie były pierwszymi, bo w sumie ma już ich w dorobku cztery (w K2 500 m sięgała po brąz również w 2012 i 2016 roku). - To nie medale, a historia jaką tworzymy my sportowcy jest piękna. Medale to tylko wisienka na torcie - podkreślała kajakarka.
- Byłaś świetną mamą, chociaż trening trzy razy tysiąc będziemy wspominać do końca życia - zwróciła się do niej z uśmiechem Iskrzycka.
- To moje pierwsze medale. Myślałam, że jak już wyląduję w Polsce to w końcu uwierzę, że to nie sen, ale nadal to do mnie nie dociera - przyznała Puławska. - Nie wiem co dalej, teraz po prostu chcę cieszyć się chwilą. Igrzyska w Paryżu? Nic nie obiecujemy, ale będziemy walczyć - zapewniała.
