Rozmowa z BORYSEM SZYCEM, aktorem
<!** Image 2 align=right alt="Image 125863" sub="Borys Szyc / Fot. Grzegorz Olkowski">Fajnie być aktorem?
Jak się to lubi i ma się stosunek taki, jaki ja mam, czyli traktuje jak pasję, to bardzo fajnie.
I masz tak od dziecka?
Jak była muzyka, to chciałem tańczyć, jak był mikrofon, to chciałem go złapać. Już w przedszkolu.
To Ty mówiłeś wierszyk, gdy przyszła ciocia Henia?
Nikt mnie nie musiał specjalnie namawiać. Raczej musiałem być powstrzymywany, moja nadpobudliwość była spora. Trochę mi jeszcze zostało. Potem nie mogłem usiedzieć w ławce czterdzieści pięć minut. Moje zainteresowanie płcią odmienną było duże, więc chciałem się przesiadać do koleżanek. Na plastyce ławki wykładało się gazetami, często „Żołnierzem Polskim”, to wycinałem tę gołą babę, która była z tyłu. Fascynowało mnie ciało. I tak mi zostało. Widziałem Kaśkę Figurę, która leżała nago w trakcie kręcenia „Kingsajzu”. Jako ośmioletni chłopak!
To już wszystko tłumaczy. W „Wojnie polsko-ruskiej” masz okazję grać na maksa, wyrzucać emocje, eksplodować nimi, widzowi może się wydawać, że już naprawdę nie grasz, bo nie panujesz nad sobą. Lubisz takie sceny?
<!** reklama>Pewnie, że lubię. A jak wzbudzić w sobie taką agresję i tak silne emocje? W „Wojnie” to było o tyle łatwe, że oni mnie głodzili. Nie dawali mi jeść, Wiadomo, że jak jesteś głodny, to... Ja byłem cały czas wkurzony, stąd ta agresja.
Już szalony terrorysta w „Ekipie” niektórym wydawał się przerysowany.
Wolę przerysowanie niż niedogranie. Choć... czy ja wiem, niedogranie jest czasem dobre, pozostawia jakiś niedosyt. Natomiast jeśli grasz konsekwentnie, to możesz wszystko w tę rolę włożyć. Jeśli się zdecydujesz na mocne, silne, czasem - wydaje się - przesadzone granie - to musi być ono konsekwentne, nigdy nie możesz odpuścić. Bo wtedy wyjdzie fałsz. A tak - można wszystko zrobić.
A jak to się robi praktycznie?
Są pewne tajemnice. Występujące tu tak zwane mówienie frazą jest jakby techniczną sprawą. Jak to powiedzieć...? Nie rozdrabniać tekstu na poszczególne słówka, a wiersz mówić płynnie, zachowując tylko rytm, starając się, by nie było słychać tych tak zwanych szwów.
U Masłowskiej też są szwy?
Wszędzie są szwy, ale w dobrze wykonanych strojach ich nie widać.
Język Masłowskiej łatwo grać?
Nie. Nie jest łatwo, bo nie jest prawdą, że taki język słyszy się na ulicy. Nikt nie mówi taką frazą i konstrukcją zdań. To jest rodzaj karykatury. Są tam wyolbrzymienia, by na nie zwrócić uwagę. To biały wiersz, bez rymów i takiego typowego rytmu, ale nadal wiersz i trzeba go było mówić tak, jak był zapisany. A trudność jest chociażby taka, że trzeba się go było nauczyć idealnie na pamięć.
Chyba odwrotnie było w „Symetrii”, bo tam ty sam mogłeś wymyślić sobie postać. Te trzy paczki papierosów...
Tam miałem dużą swobodę, o którą zresztą walczyłem, bo ogólnie lubię mieć swobodę. Zazwyczaj mam trochę pomysłów i czuję się bardziej twórczo w filmie, gdy te pomysły wsadzę do środka. A ta rola była pojemna. Znałem z Łodzi wielu takich kolesi, cwaniaczków. Parę takich zachowań i tekstów to są rzeczy z życia wzięte. Jak chociażby: „daj fajkę, mało mam”, kiedy widać, że ma trzy paczki. No i po prostu mogłem się pobawić, sam sobie znalazłem dres, wymyśliłem fryzurę, bliznę, grzebyczek.
Którą rolę uznajesz za najlepszą?
Wszystkie traktuje się na równi, bo każda to zawsze twoje dziecko. Oczywiście, z jedną mam związane jakieś emocje, z inną inne. Jedna kosztowała więcej pracy, inna mniej. Ale wszystkie są ważne, bo nigdy nie odpuszczam. Postać Silnego z „Wojny” mi się podoba, a karkom, dresom, czy jak ich tam nazwiemy, chyba też, bo odnoszą się do mnie z sympatią. Myślę, że mnie obronią przed zgrają, na przykład, ...wściekłych intelektualistów.
Nie spodobałbyś się najpewniej owym dresom w skrajnie odmiennej kreacji u Łukasza Karwowskiego w „Południe-północ”. Wiedziałeś, w co się pakujesz?
Dowiedziałem się, jak przeczytałem scenariusz, który on napisał błyskawicznie. Przygotowywaliśmy się z Agnieszką Grochowską do zupełnie innego filmu, który ostatecznie nie powstał, a jemu narodził się pomysł: zupełnie karkołomne przestawienie naszych postaci. Bo Agnieszka raczej pasuje na zakonnicę, a ja na męską k..., a tu było odwrotnie. To są duże wyzwania dla aktora, to są też duże wyzwania dla widzów. Czy ścierpią postać tak odmienną od ich wyobrażeń. Bo jak może im się podobać piosenka, którą pierwszy raz słyszą? A ja tak lubię ludzi zaskakiwać.
To czym teraz zaskoczysz? Tym psychiatrą, którego grasz u Falka?
Psychiatrą też na pewno, bo takiej roli dotąd nie grałem. Film Feliksa Falka „Obywatel NN” będzie bardziej kameralny, trzeba trochę skupienia, bo on nie jest w takim rytmie współczesnym, szybkim montażu, nie ma wartkiej niesamowicie akcji, tylko dzieje się w sferze psychologicznej. A potem będzie jeszcze „Handlarz cudów” Jarka Szody i Bolka Pawicy, w którym gram z dwójką rosyjskich dzieci. Te porzucone dzieci i faceta po przejściach jakichś, wyleczonego alkoholika, zaczyna łączyć uczucie, które pojawia się dzięki zrządzeniu losu i wspólnej, choć każdy ma tam inny cel, podróży do Francji. Bardzo ładny i wzruszający film. Naprawdę.
Rola psychiatry to taki rodzaj odtrucia po Silnym?
Odtrucia przymusowego i nagłego, bo musiałem film zacząć siedem dni po zakończeniu zdjęć do „Wojny”, niewiele miałem czasu, żeby się otrząsnąć troszkę. Ale mówią, że w każdym psychiatrze jest coś z wariata, więc i w tym... Konstantym Grocie, bo tak się nazywa gostek, będzie coś szalonego, jakiś rys z Silnego.
Grasz dużo, więc pewnie i czytasz dużo scenariuszy. Jak je oceniasz?
W Polsce obecnie nie brakuje scenariuszy, brakuje tych dobrych.
Ale, gdy w końcu znajdziesz dobry...
To dzwonię do agentki i mówię, wow!!! Bierzemy to! Milion dolarów i gram!
Coś ostatnio ciszej o twoich przygodach alkoholowych.
Szkoda czasu i zdrowia. Tak ostatnio stwierdziłem.
Starość?
Może dojrzałość. Starość w wieku trzydziestu lat? Kiedyś to był wiek bardzo dojrzały. Teraz pozwalamy sobie dojrzewać później. Kiedyś musieli iść do wojska, walczyć o ojczyznę. A ja mogłem sobie w świecie zabawek i Michaela Jacksona pożyć. A teraz on umarł, więc muszę przejść do poważnego, nudnego życia. Bez moonwalku. Byłem zawsze szkolnym Jacksonem. Trenowałem te kroki godzinami. Do tej pory nie umiem inaczej tańczyć.
Jak podchodzisz do gry w teatrze. To jest to prawdziwe aktorstwo?
Prawdziwe aktorstwo? Czy aktorstwo może być prawdziwe? Wszystko, co pomyślę, to zabrzmi strasznie poważnie, a nie wiem, czy mi się chce tak poważnie o tym mówić. Z filmem jest to nieporównywalne, to są dwa zupełnie różne zawody. Trzeba używać zupełnie innych środków aktorskich. I rzeczywiście, jak się chce kogoś sprawdzić - to pokaż mi go na scenie. W filmie można wszystko oszukać. A w teatrze może ci się coś przydarzyć, możesz na przykład zapomnieć tekstu. I wtedy masz taką panikę, że staje ci całe życie przed oczami, jak przed śmiercią, można przeżyć fajne sprawy.
Jak z tego stanu wyjść?
Albo wychodzisz ze sceny... albo stoisz jak idiota i: a,e, y - się jąkasz. Może cię uratować kolega, jeśli ma jakiś ku temu dogodny tekst. Może też z radością na ciebie patrzeć: O, zobacz, dziury już ma w mózgu, pewnie coś pił przed spektaklem.
Tak szczerze, warto coś przyjąć przed wyjściem na scenę?
Eeee tam, nie warto. Zawsze odchodzisz już od stanu zero. Możesz sobie coś na plus zrobić albo na minus, tu się uspokoić, a tu się przyspieszyć. A ta postać, którą grasz, też o ten plus lub minus się zmienia.
Wspomniałeś o przyspieszaniu. Na planie „Wojny” trochę się nawciągaliście.
Może z racji oszczędności produkcji mieliśmy tylko glukozę na planie, która się szybko rozchodzi w tym nosie i powoduje gluty, więc trzeba było co jakiś czas go wydmuchać. Takie cierpienia. Na tym polega talent, że nie trzeba wszystkiego stosować naprawdę, żeby to zagrać. O wiele lepsza jest obserwacja kogoś niż obserwacja na sobie, bo jak robisz to naprawdę, możesz przeżywać tylko ten stan, który masz w sobie, ale nie jest powiedziane, że możesz go potem przełożyć na granie. Ale, faktycznie, obserwowanie osób w takim stanie jest przydatne.
Obserwujesz więc zawodowo.
Obserwowanie to mój zawód. Moje życie to nieustanne przygotowanie do roli. Ciebie też obserwuję. Ciekawi mnie, które rzeczy notujesz, a które zapamiętujesz.
Borys Szyc, aktor
Jeden z najpopularniejszych polskich aktorów filmowych i teatralnych młodego pokolenia, urodził się 4 września 1978 roku w Łodzi. Na planie filmowym pojawił się już jako ośmioletnie dziecko - był krasnoludkiem w filmie „Kingsajz” Juliusza Machulskiego.
Już jako student warszawskiej Akademii Teatralnej pojawiał się w wielu polskich serialach. Jest aktorem warszawskiego Teatru Współczesnego. Doskonała kreacja więźnia Alberta w „Symetyrii” Konrada Niewolskiego otworzyła mu drzwi do kariery. Zagrał, m.in., w takich produkcjach jak „Vinci”, „Pręgi”, „Droga wewnętrzna”, „Ryś”, „Testosteron”, „Lejdis”. Ostatnio zabłysnął rolą Silnego w „Wojnie polsko-ruskiej”.